Hej! Sorki, że tak późno, ale nie miałam cały dzień czasu. Teraz moje dwa skarby już śpią, a ja mimo zmęczenie postanowiłam coś tu popisać, bo nie chcę tylko zajmować się dzieckiem i gotowaniem, mimo iż to lubię. Ale jednak jakiś kontakt ze światem trzeba mieć, choćby dla higieny psychiki.
Więc kontynuując mój pobyt w szpitalu. W piątek wzięli mnie na porodówkę przed ósmą. Podłączyli oxytocynę. Leżałam i kwiczałam do 11. Skurcze stawały się coraz mocniejsze, na szczęście z brzucha. Położna powiedziała, że to dobrze rokuje na kolejne porody.Jeśli bym rodziła naturalnie niby skurcze z brzucha są słabsze. Gdy dostałam już 5 cm rozwarcia w końcu założono mi cewnik i kazano iść na salę operacyjną. Szłam na samej koszuli jaką dostałam , czyli krótkiej. Lazłam z gołym tyłkiem. A jak zimno mi było, bo zdjęto mi skarpety. Kazano się rozebrać do naga i położyć na łóżko operacyjne.Zimne jak cholera. Z tego wszystkiego i z zimna dostałam aż drgawek. Stresujące było to czekanie na to aż się zacznie. Zanim przyszli lekarze i anestezjolog bardzo się stresowałam. Mimo iż atmosfera była przednia. Lekarze i położne śmiali się i żartowali na całego. Opowiadali sobie anegdotki przez całą operację.
W końcu pojawiła się pani anestezjolog. Kazała usiąść i wygiąć się w łuk. Ledwo dałam radę. Wkuła mi się w kręgosłup i nie trafiła. Więc wyjęła i jeszcze raz. Z pierwszego wkłucia poleciało dużo krwi, bo mówiła, że trysnęło. Kolejne wkłucie już udane. Po chwili zrobiło mi się ciepło w nogi i nic nie czułam już. Czułam jakby mnie od połowy nie było. Dziwne ale i fajne uczucie w porównaniu z tym co się działo po ustąpieniu znieczulenia. Potem lekarze się zastanawiali gdzie nacinać, bo mam pieprzyk w tym miejscu i jeden z nich się śmiał, że trzeba go ominąć bo taki ładny.Faktycznie nacięli milimetr wyżej.
Potem miałam lekki odlot. Dostałam tlen i coś w żyłę i powróciłam do żywych, ale już czułam jak odpływam. Kompletnie nie miałam na to wpływu.
Potem anestezjolog uprzedziła mnie, że poczuję nieprzyjemne szarpnięcie w brzuchu i faktycznie był to moment wyciągnięcia Jaśka. Pan doktor mi go pokazał od przodu i od tyłu i powiedział: "I ma pani swojego mężczyznę". Oniemiałam bo Jasiek nie płakał w ogóle i wyglądał co najmniej nieatrakcyjnie cały od tej mazi płodowej. Lekko się przestraszyłam tym brakiem krzyku. Oddano go położnej i wtedy jak ryknął. Byłam taka szczęśliwa. Łzy leciały mi ciurkiem. Pani anestezjolog śmiała się, że weźmie go jeśli mi się nie podoba skoro płaczę, jednak pewna miła położna powiedziała do niej, że to ze szczęścia. Jak teraz to piszę to mam jeszcze łzy w oczach. Nigdy tej chwili nie zapomnę. I tego ciepła w sercu i tego ogromu miłości niewypowiedzianej. Masakra! Nie da się tego opisać w żadnych słowach!
Położna powycierała Jaśka, owinęła. Dostałam do przeczytania jego bransoletkę czy się zgadzają dane. Założono mu ją i pokazano mi jeszcze raz mojego aniołka. Następnie Jaś pojechał na oddział a mnie zaszywano.Lekarze zrobili zakład ile Jaś waży, bo rano na badaniu miał niby 3800. Specjalnie położna zadzwoniła na noworodki, żeby spytać i okazało się, że Jaś ma 4200. Byłam zachwycona i dumna z siebie, że taki duży jest. Potem przełożono mnie na łóżko i zawieziono na położniczy. Tam zajęły się mną od razu przemiłe położne. Cały czas do mnie zaglądały, zmieniały podkłady, mierzyły ciśnienie i temperaturę. Poza tym zachwycały się nad Jaśkiem i pocieszały mnie. Te miłe słowa dużo dla mnie znaczyły. Parę razy się poryczałam, że nie ma ze mną Mirka. Jaśka dostałam po godzinie na pierś i potem już ze mną był cały dzień i noc. Zabrano go tylko na szczepienie i mycie.Karmiłam go cały czas, jednak nie było pokarmu. Jaś zawzięcie ssał cycuszki. Zasypiał ze zmęczenia. A ja cały czas na niego patrzyłam. Znieczulenie zeszło i dopiero wtedy poczułam ból. Był straszny, a w ogóle kurczenie się macicy. Czułam się okropnie, ale nie zapłakałam z bólu ani raz. Położna mówiła że jestem dzielna, bo normalnie rozmawiałam i wszystko, gdzie niektóre kobiety z bólu nawet nic nie mówią i nie chcą dziecka.Ja właśnie nie chciałam go oddać.
O 24 położna kazała mi usiąść na łóżku i spróbować wstać, ale ledwo usiadłam. Nie wstawałam już bo czułam że mam galaretowate nogi jeszcze i nie chciałam żeby miały problem i mnie dźwigały więc się położyłam z powrotem.Wtedy też odłożono Jaśka do kojca a ja mogłam się troszkę przespać. Spałam ale czułam każdy jego ruch, pisk, wręcz oddech. Rano odłączono mi cewnik. Poszłam pierwszy raz do toalety i mogłam się umyć w sali, tzn zęby i buzię.Każdy ruch sprawiał mi straszny ból. Jeszcze jak teraz o tym pomyślę to czuję to jakby na sobie. Koszmar.Ale dałam radę.Potem posiedziałam troszkę na łóżku i już musiałam się zająć Jaśkiem. Bałam się go przebierać i ruszać. Bałam się, że coś mu zrobię.Jednak z czasem ten lęk minął i dawałam radę.
Pięknie! Twardzielka jesteś:)
OdpowiedzUsuńZa mną dwie cesarki, więc wiem o czym piszesz... Aż mi się moje porody teraz przypomniały, cudowne przeżycie!
OdpowiedzUsuń