piątek, 30 stycznia 2015

I love it!

Tak jakoś dzisiaj mnie wzięło. Już dawno słyszałam tę piosenkę i jakoś tak mi wpadła w ucho, że słucham non stop. Już umiem na pamięć. A wam jak się podoba?

środa, 28 stycznia 2015

Liczi i liczę

Hej!
U nas dalej stan kataralno-grypowy. Na szczęście u Jaśka bez gorączki, jak na razie. Nie byłam z nim u lekarza, bo znów mnie ochrzani, że w poczekalni Jaś złapie więcej chorób. I że z katarem nie mam przychodzić. Jednak nie wiem. Boję się na własną rękę go leczyć. Psikam solą morską, odciągam Fridą,potem Nasivin Soft i inhalacje solą fizjologiczną. Może minie. Jak nie minie do piątku to idę z nim do lekarza. Bo Jaś jednak się męczy. Oddycha buzią. A sama wiem, że to nie jest fajne a co dopiero dla dziecka.
Ja zamiast zwolnienia wzięłam Vicks- bo wiecie-mamy nie biorą zwolnienia!
I  jakoś się męczymy oboje. Do tego mam te dni. Więc rozdrażnienie u mnie sięga zenitu. M. obrywa za wszystko co się da. A niech też cierpi. A co! Dlaczego tylko my musimy się męczyć w te dni. No i w przypływie agresji rzuciłam się na ciastka-jakieś tam miałam w szafce- niby miały być "na gości". Ale wiecie-każda wymówka dobra. Jednak nie mam wyrzutów sumienia. Chyba lepiej zjeść ciacho niż rozwalić chatę?! No a jak emocje opadły to dalej jem zdrowo.
Kupiłam sobie liczi. Nigdy tego nie jadłam, a że teraz szukam nowych smaków, alternatyw dla słodkiego to owoce idą w ruch. I że sam w sobie ten owoc jest ok ale jakoś nie wchodził to postanowiłam dodać do smoothie. Dałam banana, 7 liczi i kefir. Blender i śniadanie gotowe. I chyba teraz to liczi będzie u lke częstym gościem. Te 7 sztuk to tylko 52 kcal. A jakie słodkie i jakie pyszne. Może na przyszłość dodam jeszcze do tego szpinaku. Dziś nie miałam akurat. No mega. Jedliście ten dziwny swoją drogą owoc?
Także polecam!
Druga sprawa jaka mnie nurtuje dotyczy mojego liczenia kalorii. Muszę je liczyć, bo jak nie liczę to się rozpuszczam i zjadłabym pół lodówki. A te liczby to mnie jednak trzymają. Mam nadzieję, że kiedyś będę już znała kaloryczność każdego posiłku tak mniej więcej. I co do tego liczenia doczytałam gdzieś, że jest wzór według którego można obliczyć swoje zapotrzebowanie kaloryczne. Moje na dzień dzisiejszy wynosi 1940 kcal więc dość sporo. Bardzo prosto jest sobie to zapotrzebowanie obliczyć. W necie wiele wzorów. Więc ja od dziś staram się go nie  przekraczać. Zobaczymy co z tego będzie. Oczywiście na pewno będą takie dni słabości. Ale chyba każdy je ma i nie ma się co zadręczać.
I Marta dzięki za polecenie bloga http://qchenne-inspiracje.blogspot.com/ - no jestem zakochana! Czytam i przestać nie mogę. Znalazłam też na Youtubie przez przypadek fajną dziewczynę, która dzieli się swoimi przepisami we vlogach. Na początku wydała mi się jakimś dziwolągiem. Pustakiem. Ale teraz ją oglądam z otwartą buzią. Jest dla mnie inspiracją. Schudła jakieś 20 kg. I to jej podejście do zmiany trybu życia jest mi bliskie. Looknijcie! A ja pędzę ćwiczyć i spać!

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Małe radości i smutki oraz Apart -nigdy więcej

Hej!
Pierwsza rzecz jaka mnie bulwersuje i muszę się z Wami podzielić to Apart. Byliśmy wczoraj z M. i chciałam wymienić te kolczyki, co dostałam na Święta. Pani powiedziała, że owszem, proszę sobie coś wyszukać. Znalazłam bransoletkę w tej samej cenie. I już się cieszyłam. A tu pani powiedziała, że niestety minęło 30 dni i nie wymieni. Ja się troszkę zbulwersowałam i widząc, że są tam klienci zaczęłam głośno wyrażać swoją opinię. No to okazało się, że jednak jest jeszcze opcja, że pani może zadzwonić do centrali i spytać o możliwość wymiany. Ale wtedy musiałabym poczekać z jakiś tydzień. No ok. No i w końcu jak pani wzięła kolczyki, paragon to powiedziała, że metka jest zdjęta i nie może wymienić. Bardzo jej przykro. Ja wzięłam to odwróciłam się i wyszłam bez słowa. Jak wróciliśmy do domu to postanowiłam poczytać na forach i co do Apartu okazało się, że oni nie mają ani serwisu ani reklamacji. No niby mają ale jak coś się zepsuje to trzeba sobie radzić. Nawet jak się zepsuje coś za kilka tysięcy zł. Więc powiedziałam M że nigdy więcej nic z Apartu. Bo nie dość że drogo to takie traktowanie. Jakbym wiedziała to bym założyła metkę i tyle. Poza tym na metce babka zamazała cenę jak M to kupował i podejrzewam, że po wymianie i tak by założyli nową z ceną. Ale po co  komuś wymieniać? Ale jestem wściekła. A jak przychodzicie kupować to są mili że hej!
Druga sprawa to smutek mały. Bo Jaś ma katar. Pochwaliłam się u Marty, że nie choruje i masz dwa dni później katar. Kiedyś Jaś nie szarpał się jak mu odciągałam Fridą a teraz to się drze wniebogłosy.
Z radości to fakt, że ubrałam wczoraj spodnie, które jeszcze niedawno były mi bardzo obciśnięte. I ledwo wchodziły. A wczoraj weszły. Co prawda nie są luźne bardzo ale jednak. Jestem szczęśliwa. I to dało mi motywację do dalszego działania. Widocznie ćwiczenia z Mel B dają efekty. I mimo, że ostatnie dwa tygodnie nie ćwiczyłam. Teraz będę ćwiczyć codziennie. Nie ma mocnych, że nie. Kupiłam sobie ostatnio w Biedronce skakankę- była przeceniona na 10 zł i poza Mel B. trochę ćwiczę na skakance. W pokoju to nie łatwe ale czekam wiosny i będę na dworze. Muszę jeszcze  naprawić rower. Skoro nie mam kasy na basen muszę sobie tak radzić. Zmiana nawyków żywieniowych nadal w trakcie i mam nadzieję, że po jakimś czasie wejdzie mi to w rutynę. Oczywiście byłoby łatwiej gdyby M jadł to co ja. Ale on musi mieć konkretny obiad i nie rozumie, że warzywami i gotowanym na parze naje się więcej jak jakimś tłustym żarciem.
Wczoraj byliśmy u znajomych na urodzinach i nie mieli nic zdrowego i mało kalorycznego do jedzenia. Jednak zjadłam małe porcje i nawet kawałek cista i myślę, że nawet gdy w niedzielę zjem coś nadprogramowego to nic wielkiego się nie stanie.

sobota, 24 stycznia 2015

Poszło bezboleśnie, jakoś naturalnie.

Hej!
Nie pisałam o tym, bo nie do końca byłam pewna, że to już przesądzone. Jednak dziś z pewnością stwierdzam, że syn nasz pożegnał się ze smoczkiem! Na zawsze!
Jaś jak był malutki, czyli tak około 4 miesięcy w ogóle nie chciał smoczka. Choć często próbowałam mu dawać jak miał kolki. No nie zrozumcie mnie źle. Nie jedna matka nie daje smoczka i też dzieci żyją. Inne od razu po porodzie dają. U nas Jaś zaczął brać smoczka krótko potem jak przestałam go dokarmiać piersią, czyli tak no około 5 miesięcy. Odruch ssania butli już mu nie wystarczał i naturalnie zaczął ssać rączki. Więc nie chcąc, aby ssał kciuk (mam brata, który ssał do dorosłości a nawet jak już miał 20 lat zdarzało mu się że wkładał do buzi koniec poduszki) No i dałam smoczek. Decyzji tej nie żałuję. Jaś nie ma problemów z wymową jak na razie. Oprócz "r". Ale ja też nie wymawiam "r" dźwięcznie i uważam, że stąd on też nie umie. M bardzo ładnie wymawia "r" ale on mało przebywa z Jaśkiem i ciężko mu go uczyć. Proszę go jak tylko jest żeby uczył małego. Jak to nic nie da to muszę pomyśleć nad jakimś rozwiązaniem. Macie jakieś pomysły?


No ale wracając do smoczka. Podałam. Małego ssanie bardzo uspokajało. Lepiej zasypiał. I podczas snu wywalał go z buzi, co mnie też cieszyło.Nie nosił go cały dzień. Traktowaliśmy go tylko jako uspokajacz. I stał się wypadek. Jasiowi szły niedawno piątki u góry i tak gryzł smoczek, aż ugryzł go prawie do końca. I wkładając go sobie takiego na pół odgryzionego do buzi -coś mu tam widocznie haczyło w język, ząbki, podniebienie. Więc go wywalał. Ja przez kilka dni nie kupowałam mu kolejnego, bo myślałam, że nie chce. Jednak "dobry" tata pewnego razu kupił.
Jakie było jego zdziwienie jak Jaś powiedział, że nie chce "DIDA". Początkowo budził się w nocy i czasem wołał dida. Ale z czasem chyba normalnie zapomniał. Sprawdzaliśmy jeszcze kilka razy czy aby na pewno już nie chce i jednak mój syn okazał się odmawiać.
Teraz staram się go nauczyć zasypiania z misiem i pieluszką. Jak jest zmęczony to wystarczy, że przytuli do buzi pieluszkę i już odpływa. A ja jestem dumna. I poszło nam to całe odsmoczkowywanie całkiem bezboleśnie.

piątek, 23 stycznia 2015

Kolejny rok ucieka!

Hej!
Długo mnie nie było. A to za sprawą niezapłaconych rachunków za internet. M. jest nadal na chorobowym-dostaje 10 zł dziennie, bo jest ubezpieczony w Krusie. A ja nie pracuję i wiadomo. Kasa sama z nieba nie spadnie. Nie mam zamożnych rodziców ani żadnego sponsora. Przez notoryczny brak kasy na wszystko ciągle chodzę wkurzona. No bo nawet na mleko i pampersy  nie ma. Masakra! Przez to ciągle się kłócimy z M. Dostaliśmy jedne dopłaty i za nie dotychczas żyliśmy ale się skończyły i teraz doszło do tego, że trzeba złom zbierać i sprzedawać, żeby było na jedzenie. No i stąd nie zapłaciłam rachunków za neta. Przez to też nie mogłam ćwiczyć. Bo oglądałam te filmiki z Mel B. na necie. Ale jak mi dziś już odblokowali neta to od razu zabrałam się za ich ściągnięcie na stałe. Teraz przynajmniej jak mnie odłączą od świata będę mogła ćwiczyć. Na basen nie jeżdżę już od listopada. Też z wiadomych powodów. Już nie wspomnę o tym, że od momentu gdy przestałam chodzić do pracy to nie byłam na żadnych zakupach, tak tylko dla siebie, dla samej przyjemności. Z drugiej strony może i dobrze. Ale brakuje mi takiego dnia, żebym mogła sobie iść do kosmetyczki, do fryzjera, zrobić paznokcie. Potem iść na zakupy kosmetyczne i ciuchowe i nie patrzeć na ceny. Chciałabym coś też do pokoju może nowe firanki. Najchętniej to bym zmieniła meble i kolor w pokoju. Można tylko pomarzyć. Z drugiej strony mam nadzieję, że jeszcze jakieś parę lat tu wytrzymam. Te meble już się nie nadają żeby je przenosić do nowego domu. To może wtedy poszaleję i kupię sobie nowe. Ale kiedy to będzie?! Zostaje marzyć i brać się za realizację. Samo się nie zrobi. W związku z tym zastanawiam się czy nie iść do pracy. Jakiejkolwiek. Nawet w fabryce okien "Drutex". U nas się śmieją, że to fabryka murzynów, ale z tego co wiem nawet nie źle tam płacą. No i firma ma perspektywy. A jak nie to gdzieś indziej. M. mnie ostatnio wkurzył, bo gdzieś ktoś mu powiedział, że nauczyciele zarabiają 4000 zł. Tak. Wiem co chciał mi dać do zrozumienia. Jednak ja nie mam mgr a jak chciałam robić to nie było kasy. Mógł mnie wesprzeć wtedy to teraz bym miała mgr i może stałą pracę. A wtedy nie było kasy na studia, teraz ciężko o pracę. I dupa.! Ale wiem jedno, że muszę coś działać. W sierpniu postara się zapisać na studia. Muszę jeszcze uregulować zaległe czesne i odsetki. Ale muszę to zrobić i pchać się dalej. Bo za 20 lat będę sobie pluć w twarz i zarzucać, że miałam szanse a je olałam. Jak ja zazdroszczę tym co rodzice dają kasę na studia. A niektórzy lekceważą i się nie uczą.
Poza tym mam już termin tej biopsji na 9 luty. Koszt to 170 zł.
Z innych spraw jakie dzieją się u nas to taka, że mój syn coraz więcej mówi. No nadaje jak katarynka. I ciągle chodzi i pyta "co to?" Mówię mu np krzesło a on znowu "co to?" Powtarza po mnie wyrazy i w większości udaje mu się. A tych co nie umie wymówić -mówi końcówkę, czyli np hipopotam-Jaś mówi   -popotam. Uwielbia rysować, pisać a najbardziej lubi farbki. Nie są to co prawda jakieś dzieła sztuki, ale dla mnie są.


niedziela, 11 stycznia 2015

Piździ jak w Kieleckiem

Hej!
U nas wczoraj prawie cały wieczór i noc nie było prądu. Dobrze, że Jaśka wykąpałam o 19, bo potem bym nie zdążyła. Wiało tak, że wyłączyli prąd. Nawet ćwiczeń nie zrobiłam, bo internet i laptop też nie działał. Wiadome. Ale to nic. Nie mogłam zasnąć, bo jakoś się bałam. Nasz dom wymaga remontu dachu, chlewy też ledwo stoją. Są stare. Zasnęłam z nadzieją, że nic się nie stanie. Jaś spał z nami, bo w nocy się obudził i wołał MAMA-BOJE -DZIKA. I  ryczał jakby go ze skóry obdzierali. Boi się ciemności. Mimo, że ma na łóżeczku taką świecącą  na baterie lampkę z Biedronki.Już wcześnie o 6 pobudka. No bo Jaś ma tyle zajęć. A jeszcze ciemno było. Jakoś musiałam się zwlec. Śniadanie. A po śniadaniu poszłam wyjrzeć na dwór.  I widok jak zobaczyłam mnie przeraził. Dobrze, że to przespałam.
 Tutaj- pomieszczenie na drzewo- zerwało dach, przy tym jeszcze uszkodziło dach stodoły z jednej strony. Wyrwało deski. Także trzeba budować nowe.
Tutaj chyba stał się cud. Jedno drzewo spadło lekko tylko dotykając stodołę, a drugie zawisło na brzozie. Na jednej cienkiej gałęzi. Jakby spadło to cała stodoła by się zapadła, bo jest drewniana
Poza tym w lesie ma połamane pełno drzew. I to jeszcze te najgrubsze, co M zostawił na krokwie dachu. Poza tym Jasia zabawki wszystkie szukaliśmy po polach. Te z piaskownicy. Połamane wszystko. Jeszcze koło wejścia do piwnicy mieliśmy dużą 6
 metrową  tuję. Ją też złamało. Szczęście, że była tylko taka wysoka. Jeszcze 20 cm i by zahaczyła o kable prowadzące prąd ze słupa do domu . A  jakby zahaczyła to pewnie by wyrwała szczyt domu.
Bałam się, że to drzewo spadnie na stodołę i wezwałam straż. Jestem im bardzo wdzięczna za pomoc.
Zadzwoniłam do elektrowni. Ok 17 naprawili prąd. Ale nadal wieje i nie wiem czy jutro rano znów nie będzie szkód. 

sobota, 10 stycznia 2015

Co sądzicie o Gacy?

Hej!
U nas pizga ja w Kieleckiem. Chociaż nie wiem czy tam aż tak wieje, bo nie byłam nigdy.
Jakoś w tym tygodniu podczas oglądania telewizji dla bezrobotnych, czyli DDTVN trafiłam akurat na wywiad z Dominiką Gwit.
 Wiecie to ta co schudła 40 kg w rok. No i zainteresował mnie ten fenomen. Bo jak dla mnie to jest fenomen. Ja też mam zamiar tyle schudnąć. No może nie w tak krótkim czasie. Idzie dobrze. Dziś podczas oglądanie kultowego "Sexu w wielkim mieście" zajadałam się marchewką zamiast czekoladą. Mimo, że gdzieś tam bym miała takową. Ze Świąt zostały. I w ogóle marchewka jest mało kaloryczna. Daje uczucie sytości. Jest warzywem- bo ja ich mało jem. Latem to się poprawi. Teraz jakoś nie przemawiają do mnie pomidory. A nawet ogórki nie są dobre. Mrożone  warzywa jeszcze jako tako. Jak zbuduję tą szklarnię w przyszłym roku to sama będę mrozić. Pozostaje tylko kupić dużą zamrażarkę.
Ale nie o tym chciałam. W każdym wywiadzie Dominika mówi, że schudła dzięki pomocy specjalistów, natomiast nie zdradza dzięki komu, żeby nie robić niby autoreklamy. Ale wiadomo, że każdy zainteresowany już się postara tego dowiedzieć. Ja też byłam zaciekawiona. I znalazłam. Otóż pomagał jej schudnąć Konrad Gaca. Jak ktoś chce poczytać o nim i jego klubie wystarczy wygooglować sobie. Ja natomiast znalazłam kilka jego pozycji książek i jestem bardzo zainteresowana ich kupnem. Bo wątpię, że od kogokolwiek dostanę. I sama nie wiem czy warto je kupić? Czy to aby
 nie jest tylko autoreklama jego klubu? Czytałam opinie na różnych forach, ale im nie wierzę. Podejrzewam, że mogą być sponsorowane. Ma koś z Was?

piątek, 9 stycznia 2015

Biopsja cienkoigłowa

Hej!
Byliśmy wczoraj w Gdyni. Po długich perypetiach, jak to u nas zwykle bywa w końcu dotarliśmy. Jeszcze mandat dostaliśmy bo policja nas zatrzymała na suszarkę- mieliśmy o 20 przekroczoną prędkość i stówka i 4 punkty. Cholera. Jeszcze korki wszędzie, bo to godzina 15-16. I miałam wizytę na 16:30 a mimo, że wyjechaliśmy o 14 to byliśmy tam o 17.20. Teraz jeszcze znaleźć parking i tą przychodnię. Zadzwoniłam i uprzedziłam że się spóźnię. Pani powiedziała, że pewnie lekarz mnie przyjmie ale na końcu. Pięknie! Jeszcze tego mi trzeba. Już i tak byłam sfrustrowana. Jak już znaleźliśmy budynek to od razu chciałam iść do toalety. Ale ledwo się rozebraliśmy i powiadomiliśmy że jestem i już lekarz mnie wyczytał. Trzeba było widzieć oburzenie osób tam czekających.Ja tego nie widziałam, tylko M. mówił, że jedna pani mocno się zbulwersowała.
Jak dla mnie mogła wejść. A nie ja z tym cisnącym pęcherzem. No ale weszłam. Lekarz zobaczył badania. Wyniki wskazywały na Hashimoto. Ale znowu obraz tarczycy i guz już w ogóle na nią nie wskazywał. Poza tym mój towarzysz losu-bądź co bądź-guz-urósł sobie dwukrotnie przez te dwa lata co go nie badałam i teraz jest już dość duży, żeby go pomęczyć. Więc dostałam skierowanie na biopsję cienkoigłową. Pan doktor wytłumaczył mi co i jak. Pocieszał. Ale słabo mu to wyszło. Powiedział, że ma dobrą rękę do biopsji i nikt jeszcze od niego po badaniu nie wylądował od razu na onkologii. Też mi pocieszenie. A może ja będę ta pierwsza co wyląduje?
Do tego mam jeszcze anemię. Ja nie wiem jakim cudem?
Po badaniu poszliśmy coś zjeść i jechaliśmy do domu. Nie miałam już siły ani ochoty na nic. Mimo, że obiecaliśmy odwiedzić rodzinę. W drodze powrotnej padał śnieg i było ślisko. A że mieliśmy Jaśka ze sobą to jechaliśmy z dwie godziny jak nie więcej. I tak w domu byliśmy przed 23. Ja jeszcze posprzątałam trochę. Byłam zmęczona ale jednocześnie nie chciało mi się w ogóle spać. Nie wiedziałam czy się cieszyć czy płakać. Zaczęłam oglądać zdjęcia ze swojego życia. Nie wiem czemu. I tak myślę, że nie byłoby dobrze się załamać. Już tyle przeszłam a prawie zawsze na zdjęciach jestem uśmiechnięta i szczęśliwa. Nie wiem czy dam radę. Oby ta biopsja nie wykryła nic złego.Oby.
Z drugiej strony myślę sobie, że nikt zbytnio za mną nie będzie płakał. Wielu byłoby to na rękę. Może Jaś, M. i moja mama oraz Roksana. Ale kogo innego to by nie ruszyło. Bo przecież tak de facto jesteśmy tylko małym ziarenkiem  w tej całej pustyni popieprzonego świata.


Uwielbiam tę piosenkę. Mimo, że filmu nie znoszę. Od wczoraj nabrała dla mnie zupełnie nowego znaczenia.
Chciałabym, żeby ktoś tak kiedyś mi powiedział.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Im mniej piję-tym bardziej boli mnie głowa

Hej!
Ha! Mam Was łobuzy. Od razu myślicie, że post będzie o alkoholizmie. Nie, nie. Jeszcze mi na mózg nie padło. Będzie o braku wody w moim organizmie. Od momentu kiedy zaczęłam na poważnie przejmować się odchudzaniem, czyli jakoś dobry rok -postanowiłam dużo pić. Latem to było łatwe, bo wiadomo ciepło, dużo pracy. Ale jesienią i zimą gorzej. Nawet się nie spodziewałam, że aż tak się wciągnę w to picie. Teraz kupowanie wody weszło mi w nawyk. Tak jak jej picie! I zauważyłam jeszcze jedno-jak nie piję przez dłuższy czas to boli mnie głowa. Czuję, że potrzebuję wody. Są czasem takie dni, że wyjeżdżamy do kogoś lub załatwiamy jakieś sprawy i wtedy nie ma się w głowie, żeby zabrać wodę. Jednak muszę i to zmienić i postaram się ją zabierać wszędzie. Tyle co do mojego picia.
Zapomniałam Wam napisać co do postanowień noworocznych, że udaje mi się realizować jeszcze jedno nie zapisane. Otóż staram się nie kupować rzeczy ani kosmetyków jakie nie są mi potrzebne. I w poprzednim roku nieźle mi to wychodziło. Jednak te 4 paletki cieni będę chyba męczyć jeszcze kilka lat. Nie maluję się na co dzień i jakoś trudno mi je zużyć. Inne, czyli kremy, szampony, żele kupuję dopiero jak nie mam. Ograniczyłam też inne kosmetyki kolorowe do minimum. Kilka pędzli, które non stop używam. Jeden podkład. W sumie teraz mam dwa, ale musiałam kupić na zimę jaśniejszy, bo tamten był za ciemny. Ale latem wykorzystam. I w tym postanowieniu trwam. Weszło mi w nawyk.
Mam nadzieję, że ćwiczenie z Mel B. też wejdzie mi w nawyk. W Święta nie ćwiczyłam, potem wiadomo dlaczego i te kilka dni przerwy nie były dobre. Ciężko było wrócić. Ale dalej zasuwam codziennie i coraz lepiej mi wychodzi. Nawet M. zauważył, że mam jakby więcej energii i mniej się go czepiam. Waga też wróciła na swój tor. Spada powoli ale jednak spada mimo małych grzeszków.
M. był dziś u lekarza na wyjęciu drutów z palca. Cieszyłam się, że już będzie ok. A tu okazuje się, że nie bardzo jest się z czego cieszyć, bo może się jeszcze okazać, że jednak palec trzeba będzie obciąć na stałe. Oby nie! Ewentualnie jeszcze jedna operacja. Okaże się za 3 tygodnie. Jak na razie to ma dwie dziury w palcu i nie wygląda to dobrze. Non stop krwawi. M. mówił, że wyciągali to bez znieczulenia. Mówił, że o mało nie zemdlał. Masakra!
Mam nadzieję, że jednak będzie dobrze. Żeby on jeszcze nic nie robił. Ale on nie umie nic nie robić. Od razu go nosi.
Ja teraz popijam winko i mam zamiar umalować paznokcie.W ramach denka kosmetycznego. Bo lakierów mam jeszcze dużo.
Tu kilka zdjęć z ostatnich dni. Wy pewnie już śpicie. Bo jest wpółdo pierwszej w nocy.








sobota, 3 stycznia 2015

PLAN NA ROK 2015







Hej!
Jednak będę robić sobie plany na  każdy rok.  Mimo, że nie wszystko udaje Nam się zrealizować to wydaje mi się, że podążanie według jakiegoś planu to dobry pomysł. Życie jednak wiadomo-mocno weryfikuje nasze plany.  A ja widocznie za dużo oczekuję od każdego roku.
W poprzednim roku mieliśmy trochę sukcesów, trochę porażek, problemy wiadomo jak każdy.  I  po dłuższym zastanowieniu i tak mogę powiedzieć, że chyba bilans wyszedł na plus. Tak myślę.
Przejrzałam sobie post z zeszłego roku o moich postanowieniach na 2014. I kilka tylko udało się zrealizować.  Ale ja wiadomo jeszcze kilka innych zadań sobie dołożyłam.
Udało nam się :
·         wykopać drugi staw
·         ja posadziłam krzewy owocowe na działce,
·         M zrobił huśtawkę na działkę
·         kupiliśmy trampolinę dla Jaśka
·         zrobiłam  grządki dla kwiatów-chodzi mi o to koło kwiatowe i kilka innych na działce
·         przycięłam drzewa owocowe na działce-teraz będę to robić co roku
·         kupiłam odkurzacz
·         zmieniłam samochód
·         wyłożyłam brzeg stawu kamieniami i włókniną
·         kupiłam pralkę
·         poza tym kupiliśmy jeszcze w starym roku bloczki i zbrojenie do domu, nie wszystko, ale zawsze to coś
·         kupiliśmy maszyny do gospodarstwa: pług do dużego traktora i niedawno śrutownik, bo stary się zepsuł
·         wyremontowałam ten nowy samochód, kupiłam zimowe opony, bo wcześniej jeździliśmy na dwóch letnich i dwóch nalewkach
Trochę też schudłam i udaje mi się nie przytyć za dużo. Zmieniłam trochę nawyki żywieniowe.
Komuś może się to wydać normalnym, ale ja się cieszę i z takich osiągnięć. Wydaje mi się, że to dużo patrząc na to, że ja nie pracowałam od czerwca a M od listopada jest na chorobowym i na dzień dzisiejszy nie mamy stałego dochodu.
Poza tym w 2014 zmarł ojciec M. –dziadek Jaśka-jedyny, który był za Jaskiem. Tak mi się przynajmniej wydaje. Może nie kupował mu rzeczy materialnych  ale czułam , że cieszył się na każdy nasz przyjazd. Mimo, że nie raz mi dogryzał. Czasem nam go brakuje. Szczególnie M. Wydaje mi się, że przez jego śmierć on się bardzo zmienił. I nie jestem pewna czy to pozytywna zmiana. Zaczął na pewno więcej pić, co nie wpływa dobrze na nasze małżeństwo, rodzinę a  tym bardziej na realizację planów.
Plany na ten rok więc dużo się nie różnią od zeszłorocznych:

·         zrobienie wykopu
podłączenie osobnego prądu na działkę i do chlewa
·         zalanie ław
·         wybudowanie piwnic
·         zalanie stropu
·         ogrodzenie działki- jakieś 400m płotu
·         wyrównanie drugiego stawu i zarybienie go
·         wyłożenie tamy agrowłókniną i wysypanie kamykami
·         wybudowanie altanki na tamie
·         stół i ławki w altance-mam plan, że zrobię je sama z europalet i pomaluję na biało
·         zrobienie płotków wzdłuż altanki
·         piaskownica-taka z prawdziwego zdarzenia- drewniana- najlepiej przykrywana
·         domek i zjeżdżalnia dla Jaśka
·         drewniane zabawki na sprężynach do ogrodu(konik)
·         kwiaty i pnącza wokół stawu i altanki-to oczywiste
·         posadzenie tui wokół działki-chociaż z jednej strony
Inne plany to są już długoterminowe. Wiadomo, gdybym miała worek pieniędzy zrobiłabym to i w rok, czyli chodzi mi o:

  • wyjście z długów. Zarówno M jak i ja mamy kilka zobowiązań do spłacenia. Powoli musimy z nich wychodzić. Chociaż teraz nie ma szans a nawet mogę powiedzieć, że przez chorobowe M się dalej zadłużamy.
  • wyrównanie terenu na działce
  • zrobienie wjazdu na działkę zgodnie z projektem
  • garaż koło domu i osobny budynek na drzewo
  • ukończenie studiów- w końcu nie po to je zaczynałam. Poza tym muszę je skończyć, żeby mieć porządną pracę i robić to co lubię. Nie chcę żeby Jaś miał bezrobotną mamę. Choć ja i w domu mam pełno roboty
  • zadbanie o zdrową jamę ustną mojej rodziny-z naciskiem na męża ;-)
Ogólnie nasze plany na następne 10 lat wiążą się z domem i jego budową.
A także z wychowaniem Jaśka. Nie wiem czy będziemy mieli jeszcze więcej dzieci. Bóg pokaże. Jak na razie jakoś specjalnie się nie zabezpieczamy i nic nie ma. Z drugiej strony dobrze, bo w tym jednym pokoju.Czasem tęsknię za brzuszkiem i stanem błogosławionym. Może będzie mi dane go przeżyć już w swoim domu.
Jednak i tak cieszę się z tego co mam. Ostatnio bardzo zaczęłam odczuwać poczucie obowiązku i odpowiedzialności za życie Jaśka. I to On jest i będzie moją wielką motywacją do działania.
Na dzień dzisiejszy jednak najważniejszym priorytetem jest znalezienie M. lepszej pracy. Chciałabym, żeby wyjechał za granicę. Ale każdy komu udało się wyjechać jak już jedzie to udaje cwaniaka i w dupie ma załatwianie czegokolwiek komukolwiek. Nawet rodzinie. Mojej przyjaciółki mąż wyjeżdża już kilka lat, a ona jak się pytam o firmę przez którą jeździ udaje, że nie pamięta nazwy i że spyta się go jak wróci. Kilka razy nawiązywałam do tej rozmowy i to samo. Oboje braci M wyjeżdża i też nic. Nie kumam tego. Ale to chyba zazdrość, żebyśmy broń Boże lepiej żyli. A do bogatych nie należymy.
Ja się prosić nie będę, bo jak pytam to podają jakieś firmy nieistniejące lub inne historie. Nawet teściowa-mama M. jak się jej pytaliśmy powiedziała, że  nie pamięta nazwiska tej osoby, która załatwia te prace. Bo jej się udało jechać na winogrona, pisałam już o tym.
Postanowiłam sama czegoś szukać i to jest mój plan na ten rok, że prędzej czy później ale coś mu znajdę. Choćbym miała poruszyć niebo i ziemię.
W niedzielę miałam wizytę rodziny M. i właśnie teściowa powiedziała, że ma pracę dla mnie w Niemczech przy pomocy i opiece osób starszych.  Ale  ja wiem jaka to jest ciężka praca. Poza tym jak jechała na winogrona to nie dała mi znać. Czyli tak nisko mnie ceni, że uważa, że nadaję się tylko do takiej pracy. Poza tym dobrze wie, że nie zostawię Jaśka z M. lub z kim? Bo nie wiem jak sobie to wyobrażała?
Wiadomo, że nie liczę na to że pieniądze będą spadały z nieba za leżenie. Bo ja akurat wiem co to jest zapierdol, jak trzeba. Ale widzicie. Dlatego moje podejście do rodziny jest takie a nie inne. Każdy pieprzy na innych a w rzeczywistości jak co do czego to jest taki sam.
A drugie priorytetowe zadanie to schudnięcie. Może kolejne 10 kg? Ćwiczę i piję dużo wody. Poza tym po 19 nic nie jem. Dam radę. Muszę. Przetrawiłam fakt, że przytyć można szybko, a schudnąć to jednak proces długoterminowy. Nawet na kilka lat. Ale będę się starać.
No nic- to moje postanowienia. Mam nadzieję, że za rok o tej porze odhaczę kilka spełnionych.



czwartek, 1 stycznia 2015

Noworoczne bóle

Hej!
Dziś już u nas atmosfera lepsza. Wkurzyłam się wczoraj i wydarłam na M. Powiedziałam, że mam w dupie, że mi też może nie zależeć. Po co w ogóle jesteśmy małżeństwem jak czasem jest między nami jak między obcymi  ludźmi. I okazało się, że te jego fochy są spowodowane  bólem głowy. Niby cały dzień go bolała. I ząb od dwóch dni go bolał. A nie powiedział nic, bo wie, że ja mam bzika na punkcie zębów. I chodzę do dentysty regularnie. On natomiast nie myje ich regularnie. Jak mu się zdarzy raz na 3 dni umyć jest cud! Już się nie całujemy nawet. No bo wyobraźcie sobie. Nawet moja dentystka go nie umawia na konkretne dni-tylko każe mu przychodzić bez kolejki. Bo jak on się umówi to i tak nie idzie. Wstyd mi za niego. U góry ma tylko jedynki i jedną dwójkę a potem z jednej strony  4 a z jednej dopiero 5 i wtedy nic. Dolne ma z przodu a tyłu wcale. No hańba! Taki młody człowiek. A tak nie dba o zęby. I to nie kwestia tego, że nie ma kasy. Bo jak by chciał to by znalazł. Chociażby nazbierał zamiast tego piwska.  Najgorsze, że ma korzenie tych złamanych zębów i te go bolą i od nich niszczą się te zdrowe. Na szczęście nie ma tego tak widać, że ma takie aż ubytki, ale jak się uśmiechnie szczerze to można paść.
Moje postanowienie na ten rok to zaciągnąć go choćby siłą do dentysty- wyrwać resztę tych korzeni i powoli wstawiać nowe.
I widzicie tyle szumu o jego własną głupotę. Mnie też od tego wszystkiego głowa bolała. Poszłam spać szybciej i obudziłam się o 24 jak słyszałam huki za oknem. Wstałam ale nie było widać żadnych fajerwerek- za duża mgła była. Tak nam minął Sylwester. Ja się boję co to będzie jak będziemy starzy. Choć pewnie nie dożyjemy tyle co nasi rodzice.

Później pomyślę nad postanowieniami Noworocznymi, choć pewnie one się nie zmienią od tych zeszłorocznych, bo wielu nie zrealizowałam. A może nie powinnam ich robić? Może wtedy więcej by się udało zrealizować? A jak tam u Was z postanowieniami?