środa, 29 marca 2017

Samobójstwa w schizofrenii

Hej!
Ja działam ciągle w związku z tą moją siostrą. Praktycznie cały czas coś załatwiam. Do końca tygodnia muszę zgromadzić dokumenty potrzebne do ubezwłasnowolnienia. Z tym ubezwłasnowolnieniem to nie jest taka łatwa sprawa. Ubezwłasnowolnić może tylko osoba spokrewniona w linii prostej czyli rodzice, mąż czy dzieci. Moja siostra nie ma męża i dzieci więc pozostaje tylko mama. Mama ma 75 lat i ledwo sama chodzi.Jej podejście to inna para kaloszy. Jednak udało mi się ją przekonać i da pełnomocnictwa mojej prawniczce a ta w imieniu mamy zajmie się sprawą. Jeśli lekarz będzie miał dla mnie na piątek te dokumenty o które go prosiłam to w przyszłym tygodniu sprawa nabierze ciągu. Moja prawniczka wyśle pisma do Sądu. I kwestia tego ile czasu Sąd będzie się za to zabierał. Takie sprawy trwają od pół roku w najbardziej sprzyjających warunkach nawet do dwóch lat.
W tytule jest słowo "samobójstwa". A to stąd ponieważ w zeszłym tygodniu siostra próbowała się powiesić. W szpitalu. Ukradła komuś pasek od spodni.
I teraz lekarz prowadzący już nie twierdzi, że jej dobrem było by aby przebywała w domu. A jak wcześniej z nim rozmawiałam to twierdził, że najlepiej aby ona wróciła do domu i odwiedzała ją pielęgniarka co jakiś czas.
Teraz stwierdził, że jednak oszukuje. Im też nie bierze leków. Jedynie zastrzyki jeszcze pomagają. Ale choroba już tak daleko się posunęła, że on nie widzi innej opcji jak ubezwłasnowolnienie. A jak wcześniej z nim rozmawiałam to pewnie też myślał, że chcę się jej pozbyć tylko.
Jedno o czym chcę jeszcze napisać to podejście jej psychiatry, która leczy ją od kilku lat. Siostra nie przychodziła do niej od pół roku czy więcej i ona się niczym nie zainteresowała. Teraz natomiast nie chce nawet wystawić opinii o stanie siostry i spycha wszystko na szpital, twierdząc że Ania teraz jest w szpitalu a nie u niej. A lekarz ze szpitala wypisze opinię ze swoich obserwacji ale mówi, że ważniejszą była by opinia lekarza stałego. Jak wspomniałam o zaświadczeniu do ubezwłasnowolnienia to pani doktor aż się oburzyła i stwierdziła, że my wcale nie robimy tego dla jej dobra. A przepraszam co ona zrobiła dla jej dobra? Skoro chce się zabić to mam jej na to pozwolić. I może niech jeszcze zrobi krzywdę dzieciom. Żeby i oni musieli się leczyć z traumy. Dlaczego nie ruszyła tyłka i nie przyjechała, skoro twierdzi, że jest taka dobra.
Poza tym jakim prawem może osądzać stan osoby, którą widzi maksymalnie 15 minut na wizycie. Skoro Ania nieźle umie udawać w domu to i u niej się maskowała. Jej podejście mnie tak zdołowało, że hej. Ale jeśli nie wyda teraz tej opinii to Sąd ją może do tego zobowiązać. Może się też tak okazać, że jej opinia nie będzie nikogo obchodziła. Jeżeli trzeba będzie to ja złożę sama sprawę do Sądu przeciwko pani doktor szanownej o zaniechaniu, zaniedbaniu obowiązków. A jak coś się stanie to już na pewno jej tego nie daruję, o, nie!
Także tyle co u nas. Muszę myśleć pozytywnie i wierzyć, że się uda jakoś tą sprawę rozwiązać.
Trzymajcie kciuki.

czwartek, 23 marca 2017

Schizofrenia paranoidalna i jej ofiary

Hej!
Dziś byłam w Centrum Pomocy Rodzinie w moim Urzędzie Gminy.
I jestem załamana.
Wychodzi na to, że osoba chora psychicznie ma więcej praw niż ja i moje dzieci.
Moje prawo do spokoju i normalnego życia bez ciągłego strachu nikogo nie obchodzi.
Już Wam piszę czego się dowiedziałam, a co już pośrednio wiedziałam od psychiatry ze szpitala siostry oraz od psychiatry, która ją  do tej pory prowadziła.
Otóż

  1. Można takiej osobie po opuszczeniu szpitala załatwić  wizyty pielęgniarki środowiskowej. Pielęgniarka taka może przyjeżdżać kilka razy w tygodniu, niby na kilka godzin (tak już w to wierzę-przyjedzie da zastrzyk i pojedzie a wpisze sobie kilka godzin). A nawet jeśli byłoby to kilka godzin to chora osoba może nieźle udawać, zachowywać się wzorowo. A potem robić swoje. To tak jak z alkoholikami lub osobami znęcającymi się nad rodziną. Dlaczego jak dzieją się  jakieś tragedie wszyscy zawsze mówią:"Panie, jaka to była dobra osoba, nikt nic nie widział"
  2. Można poprosić o skierowanie takiej osoby do ZOL-u.(Zakład Opiekuńczo Medyczny). Specjalistycznych ZOL-i dla chorych psychicznie jest mało i są obładowane. To po pierwsze. Po drugie. Jeśli osoba nie chce iść sama trzeba wystąpić z wnioskiem do Sądu o ubezwłasnowolnienie. To też trwa. I właśnie często Sąd zasądza aby najpierw do takiej osoby jeździła pielęgniarka. Jeśli pielęgniarka nie zaobserwuje poprawy to dopiero wtedy Sąd ponownie rozpatrzy sprawę. Jeśli osoba zgłosi się sama do Zol jest łatwiej ale zawsze na własne żądanie może się wypisać w każdej chwili. Może być tak, że rodzina nie będzie świadoma i osoba wróci do domu.Do pobytów takich osób Gmina dopłaca. Jednak trzeba złożyć pełno dokumentów. Weryfikują czy rodzina nie jest w stanie dopłacać i czasami może być tak, że rodzina musi dopłacać.
  3. Można poprosić o skierowanie takiej osoby do Domu Opieki Społecznej. Tu osoba musi być ubezwłasnowolniona, najlepiej aby była ustabilizowana pod względem leków, bo tam nie ma lekarzy na stałe. Jeśli osoba nie będzie brała leków to i tak ją będą wysyłać do szpitala. Tam osoby umieszczone zostają już do końca życia. I sądy niechętnie wydają pozytywne opinie w tych sprawach. Muszą milion razy wszystko posprawdzać.Do tej formy również można starać się o dofinansowanie z Gminy. I tak samo będą sprawdzać rodzinę czy aby jej nie stać na finansowanie.
Jakby mnie było stać umieściłabym ją tam bez problemu. Zdrowie moich dzieci jest dla mnie najważniejsze.
Pani kierownik na Gminie wytłumaczyła mi również że ja nie mogę podchodzić do tego jako do problemu. Że niby nie mogę umieścić siostry w Zakładzie na stałe, bo ona ma takie same prawo do życia jak ja? Czyżby? To wychodzi na to, że Polskie prawo jest skonstruowane tak, że chroni oprawców.  I to nie po raz pierwszy.  W więzieniach siedzą za nasze pieniądze. Niech idą do pracy. Dlaczego nie wysyła ich się normalnie do Zakładów pracy lub nie tworzy specjalnie na te potrzeby. Mogliby zapracować na siebie. Chorzy w szpitalach muszą płacić za telewizję. Rodzice chorych dzieci muszą urządzać zbiórki aby pomóc dzieciom,które niczemu nie są winne. Często NFZ nie refunduje leczenia pewnych chorób, bo to się nie opłaca.
Jak ja mam do tego podchodzić? Dla mnie to jest problem. Nie można jeszcze mi wmawiać, że może będę miała wyrzuty sumienia, bo odbiorę jej wolność? A co ze mną? Moja wolność jest nic warta?
Spytałam się pani kierownik a co gdy ona zabije mi dziecko? Już o tym mówiła, miała zamiar? Mam to bagatelizować i winić chorobę? 
Czy ja już może jestem jakaś nie normalna. Ale coś tu jest nie tak. Może w końcu jakiś łaskawy poseł zająłby się również ochroną ofiar osób z takimi chorobami. A nie ciągłym przepychaniem się z innymi o stołki?!
Ją wezmą do szpitala? A my? Musimy sami sobie radzić? I pamiętajcie: trzeba jeszcze mieć poczucie winy, że chce się żyć normalnie. Taki dzisiejszy świat. 
Nie martwcie się. Ze mną już lepiej. Lekarstwa działają. To takie moje małe narzekanie. Może to mi coś pomoże.

wtorek, 21 marca 2017

Ile jeszcze?

Hej!
Zbierałam się do tego posta aż dwa tygodnie.
Wiem, długo mnie nie było. Ale jak już wiecie jak mnie nie ma to u nas się dzieje. Czasami lepiej czasami gorzej. Tym razem nie jest za wesoło. Dwa tygodnie temu, dokładnie 5 marca Jaś miał urodziny. A dzień później moja siostra Ania pocięła się.
Tak, tak pocięła. Ona choruje na schizofrenię paranoidalną. I od dłuższego czasu przestała brać lekarstwa. To znaczy ostatnio brała zastrzyki. Bo tabletek i tak by nie jadła. Ale gdy poczuła się trochę lepiej postanowiła, że nie będzie brać nawet tych zastrzyków. I efekty są jakie są.
Ja już od dłuższego czasu widziałam że coś się z nią dzieje i mówiłam jej wprost, że widzę, że nie bierze leków, gdy prosiłam o to aby pokazała mi pieczątkę od pielęgniarki, która daje jej zastrzyki stawała się agresywna i wmawiała mi, że to nie moja sprawa, że nie mam prawa jej rozkazywać. No i prawda jest taka, że nie miałam. Ale wiedziałam, że prędzej czy później choroba wygra.
Mówiłam niejednokrotnie o moich obawach mamie. Ale ona stwierdzała, że przecież jej nic nie jest i jak mówi, że bierze zastrzyki to bierze. Jeszcze w czwartek zawiozłam mamę do siostry, bo miała jakieś badania u swojego lekarza. I zostawiłam z Anią dzieci. Jaś nie szedł wtedy do przedszkola, bo był chory. Zawiozłam mamę i czym prędzej wróciłam do domu. I dobrze, że wróciłam. Bałam się bardzo. Nie wierzę jej i tyle. Jak przyjechałam to Jaś pisał szlaczki a Franio był w leżaczku. Ania mówiła,że nie wie dlaczego on ciągle płacze. A ja myślę, że dzieci wyczuwają intencje. Płakał bo się bał. Nie wiadomo co jej wtedy po głowie chodziło.
Gdy Jaś był malutki, miał jakieś 8 miesięcy, ja jeździłam do pracy i Ania z nim zostawała. I wtedy też nie brała leków. Jednak wtedy moja mama była w domu. A mimo to Ania powiedziała mi, że miała takie myśli, że jak Jaś płakał to chciała wziąć nóż i go pociąć. Wtedy ja zrezygnowałam z pracy. I tak dobrze, że mi o tym powiedziała. I chwała Bogu, że tym razem jej nic takiego nie przyszło do głowy. Chociaż może przyszło nie wiem. Więc wróciłam i jak widziałam jak Franio płacze zabierałam dzieci wszędzie ze sobą a jak chodziłam nakłaść na ogień do pieca zamykałam drzwi do pokoju na klucz.
W sobotę wieczorem Ania się zachowywała bardzo dziwnie. Chodziła w kółko z góry na dół. Była bardzo pobudzona. Nawet nie wiecie jak się bałam. A jeszcze o 12 w nocy musiałam jechać po M.
Z nim to też trzy światy. Pokłócił się w pracy z kolegą i szefową i wsiadł za kierownicę po alkoholu. Skończył na drzewie. Pół samochodu do remontu. A że chciał być na urodzinach Jasia to przyjechał bla-bla carem. W niedziele były te rzeczone urodziny Jasia. Już czwarte.





Gdy goście pojechali Ania przyszła do nas i powiedziała, czy zawiozę ją na pogotowie? Powiedziałam, że tak. I ja się ubrałam a ona przyszła, że jednak wytrzyma do rana, że to jest niedziela. Potem o 22 poszłam do niej i leżała na kanapie. Powiedziałam, że ma iść spać i rano z nią pojadę i spytałam czy się dobrze czuje. Mówiła, że tak, że wzięła leki.
A w nocy pocięła sobie twarz a dokładnie oczy, powieki i brwi.
Rano chodziła po mamy pokoju, modliła się. Potem poszła na górę do siebie. Myślałam, ze zaraz pewnie przyjdzie, żeby z nią jechać do lekarza. Nie przyszła. Ja poszłam do niej. I o mało zawału nie dostałam. Radio miała włączone na cały głośnik i leżała na łóżku cała we krwi. Mówiłam do niej, nie odezwała się. Pobiegłam na dół i zadzwoniłam na pogotowie. Zamknęłam drzwi do nas, bo nigdy nie wiadomo czy by nam nie przyszła czegoś zrobić. Przyjechało pogotowie i ona normalnie z nimi rozmawiała, wstała z łóżka. Zachowywała się jak każdy normalny człowiek. Zabrano ją do szpitala i tam ponoć znowu wpadła w psychozę, nie chciała dać się opatrzyć, chciała połknąć dowód osobisty i ogólnie była agresywna.
Prokurator musiał przyjechać i sądownie umieszczono ją w szpitalu.

Ja niby wtedy jakoś tego nie odczułam, ale podejrzewam, że wtedy moja adrenalina była na maksymalnym poziomie. M był jeszcze tydzień. Jak on pojechał to zaczęłam się bać. Nie wiem czego. Mam różne lęki. Dziś byłam u mojego lekarza i poprosiłam o lekarstwo. Lekarka dała mi jeszcze skierowanie do psychologa. Po tych lekach jest mi troszkę lepiej. Ale wiadomo musi minąć trochę czasu i muszę to wszystko jakoś przerobić w mojej głowie.

Także tyle co u nas. Nie wiem co będzie dalej? Boję się.