wtorek, 14 listopada 2017

Roczek Franka

Hej!
Franek już chodzi, zaraz skończy dwa latka a ja jeszcze nie zdążę napisać posta o jego roczku.
No nic nie poradzę, jestem zarobiona. Ostatnio byłam sama z dziećmi przez półtora miesiąca, bo moja mama chodziła na zajęcia z fizjoterapii i jeszcze jakieś inne rehabilitacje miała. Była u siostry. Potem raptem spędziła dwa tygodnie w domu  i teraz znowu jej nie ma, bo jest w szpitalu. Co chwilka odnawia się jej zapalenie oskrzeli lub płuc. Ma do tego astmę oskrzelową. No i pali papierosy. Więc wiadomo.
No a jak jesteśmy kompletnie sami to wiadomo że muszę się zająć dziećmi, domem, ogarnąć sprawy związane z siostrą, nawet drzewo na opał muszę sama ogarnąć. Teraz zajmowało mnie przygotowanie pewnego planu związanego z moim gospodarstwem oraz przygotowania do wymiany dachu, który najpóźniej za dwa tygodnie zacznę. Oczywiście nie ja fizycznie (oby) - tylko firma. Ale wiecie to i tak dużo to wszystko ogarnąć nie zaniedbując przy tym dzieci i innych obowiązków. Za to zaniedbuję bloga. No jednak gdzieś to się odbić musi.

Ale wracając do tematu głównego, czyli Franka. Bo przecież ten blog miał być pamiątką dla dzieci, a ostatnio jakoś za bardzo odbiegałam od moich początkowych założeń.
Szczerze Wam powiem, że ja nawet nie wiem kiedy ten rok zleciał, no zleciał i już. Tak zleci nam całe życie i nawet nie zauważymy kiedy.
Co ja mogę o tym roczku powiedzieć. Był intensywny. Jednak Franio jest złotym dzieckiem. On na prawdę jakoś tak intuicyjnie chyba wyczuwał kiedy ja potrzebuję odpocząć. Pamiętam jak miałam złe momenty zawsze szybko zasypiał, a ja patrzałam się na niego jak śpi i od razu było mi lepiej. Inaczej by było gdyby w tych momentach i on mi dowalał i na przykład płakał lub marudził i nie chciał zasnąć.










































Franio podczas tego roczku jakoś ciężko nie chorował. Jedyne co go męczyło to katary, kaszle. Ilość ząbków 10! Masakra. I jak jedne wyjdą to idą następne. Dziękuję tylko Bogu że tak bezobjawowo. Do tej pory tylko biegunki, czasami nawet nie. No i ślinienie się.
Franio jest bardzo grzecznym dzieckiem. Teraz dopiero troszkę zaczyna pokazywać. Czasami jak coś mu się nie podoba, na coś mu nie pozwolę-kładzie się na ziemię na brzuchu i tak leży. Patrzy czy ja na niego zwracam uwagę. Jeśli nie to po chwili wstaje i dalej swoje. Taki cwaniaczek.
Jasia kocha a Jaś jego. Gdy Jaś poszedł po wakacjach do przedszkola prawie go udusił jak wrócił z przedszkola. I ściskał go i całował. Tak się stęsknił. Są też momenty, gdy się biją i to nie rzadko. Jasiu przeważnie gdy Franek mu zburzy jakąś konstrukcję lub budowlę a Franek ma takie odruchy gdy Jaś na coś mu nie pozwoli, nie da zabawki na przykład.
Nie raz dostaję szału na nich. I tak sobie myślę, abym nabrała cierpliwości do czasu jak podrosną obaj, bo wtedy te bójki mogą być gorsze.
Niedawno Franio zaczął sam chodzić. Wszyscy pytali czy już chodzi, dlaczego nie? Jakby skończenie roczku było równoznaczne z nabyciem umiejętności chodzenia. Owszem Jaś już chodził w tym czasie ale nie porównuję bo każdy rozwija się w swoim tempie.
Teraz Franio już chodzi, wiadomo nie raz pada jeszcze ale widać sprawia mu to frajdę.

Pamiętam jak zaszłam w ciążę. Dokładnie wiedziałam kiedy to było. Bałam się, byłam zła, rozgoryczona, pełna obaw. Teraz -wiem, że dzieci to najlepsze co może się nam przydarzyć w życiu.
Wiem, że jak urosną nie raz dadzą nam popalić, będziemy płakać, kląć, krzyczeć na nich nie raz pewnie. Jednak bez nich ? Czym byłoby moje życie? I mój cały świat? Bo to oni nim są....

czwartek, 19 października 2017

Im wolno więcej ?!

Hej!
U nas ostatnio choróbska sieją spustoszenie. Od kiedy Jasiu poszedł do przedszkola non stop jest chory. Powtórka z zeszłego roku. W wakacje ani raz nie był chory. Ledwo przedszkole się zaczęło i już. Więcej czasu spędza w domu niż tam.  Teraz walczymy z anginą żołądkową. Wymioty, biegunka, zawalone gardło, zawalony nos. I jak na złość nie tylko Jaś ale tym razem wzięło i Franka.
Na szczęście moja mama już wróciła od siostry. Cały miesiąc byliśmy sami i powiem Wam, że to było mega trudne samej z dwójką dzieci ogarnąć wszystko. Bo cokolwiek nie szłam robić ich musiałam brać ze sobą. Ale dałam radę, co więcej udało mi się dość dużo rzeczy zrobić i ogarnąć. Więc można? Można.  Teraz jest mama i chociaż nie biorę ich na dwór jak idę robić ogień w piecu  czy jadę na zakupy. To jednak chwila oddechu.
Sytuacja z moim mężem bez zmian. Dzwoni raz na tydzień, jak sobie przypomni. Ostatnio dzwonił i Franek cały czas płakał to jeszcze do mnie mówił co on tak płacze. No płacze, bo jest chory i źle się czuje i chce być na rękach. Wiecie nawet nie chciało mi się już z nim kłócić czy cokolwiek tłumaczyć. Powoli zastanawiam się czy ja jeszcze go w ogóle kocham. Czy postarał się o to aby wypalić we mnie to uczucie i przemienić je w obojętność a pewnie z czasem i w jakąś nienawiść. Wiecie, od miłości do nienawiści jeden krok podobno. Szkoda tylko,  że muszę się o tym przekonywać na własnej skórze.
Ale nie o tym miał być ten post. Ja jak zwykle zboczę z tematu.
Otóż post ma być o tym dlaczego facetom można więcej? Ostatnio dużo rozmyślam o zachowaniu mojego męża i ogólnie facetów jakich znam, znajomych , rodzinie. I to co zaobserwowałam to albo mamy zniewieściałych facetów w rurkach (nie żebym coś miała przeciwko), takich wiecie lalusiów i chamów. I tak sobie myślę, że jest takie zjawisko w społeczeństwie. Możecie się ze mną zgodzić czy nie. Zjawisko tego, że facetom wolno. W przypadku mojego męża. Facetom wolno zdradzać. Jak zdradzi to się czepia, po co grzebie w jego komórce. Zdradził, bo ma ciężko, daleko od rodziny, wiecie , stresy w pracy, czepiająca się żona. No to idzie sobie taki delikwent na dziwki i tłumaczy to tym, że no to tylko było wiecie pozbycie się stresu, rozładowanie napięcia seksualnego. Bo przecież oni mają już tyle tych napięć, że jeśli mogą sobie ulżyć to to robią. Nie daj Boże jak znajdzie sobie taki delikwent kochankę. O tyle gorzej, że musi się pilnować podwójnie i prowadzić podwójne życie. I kto mu zabroni. Żona głupia, zakochana, wpatrzona w niego jak w obrazek. A kochance pewnie mówi, że żona nie żyje, żona odeszła albo żona niczego nie rozumie, nie rozumie jego. Jest też opcja, że powie, że nie ma żony. Nie nosi obrączki od dawna, więc taka kochanka nie jest nawet świadoma, ze rozwala komuś cokolwiek.
Rozmawiałam ostatnio z kilkoma osobami na ten temat i każda z nich twierdziła, że ja muszę coś zrobić, muszę ratować małżeństwo, jechać do niego za granicę, bo wiadomo, żaden facet długo w celibacie nie wytrzyma. A ja tak słucham i uszom nie wierzę? Ja mam cokolwiek ratować? Ja niczego nie zepsułam i teraz co może mam stawać na rzęsach, bo czytajcie uważnie: kobieta po rozwodzie, tzw. rozwódka to już nic. Nic nie znaczy, każdy ma ją za jakąś głupią, nawiedzoną.
Jak usłyszałam taki argument myślałam, że się przewrócę i już nie wstanę! Serio? To chyba ze mną jest coś nie tak. Ale potem po przemyśleniu tematu stwierdziłam, że tak na prawdę jest w społeczeństwie. Kobieta, którą mąż zdradza i ona go  w końcu zdradzi  jest postrzegana za jakąś ladacznicę, dzi..., ku.....
A czy ktoś nie pomyślał, że skoro on poszedł w bok to i ona ma prawo. Ma prawo próbować ułożyć sobie życie z kimś innym. Ba! Ma prawo do seksu. A dlaczego nie? Kobieta to jakiś worek bez uczuć, potrzeb, popędów? Otóż nie. Tylko dla kobiety miłość, wierność i uczciwość małżeńska często znaczy wiele, jest sensem życia, wszystkim w co wierzyła do tej pory.  I dlatego trwa, czeka, stara się . I co dostaje w zamian?
I powiem Wam ja już sama mam powoli ochotę odpłacić mu tym samym. Dlaczego nie? Dlaczego to  ja mam być tą odpowiedzialną? Oboje wzięliśmy na siebie odpowiedzialność dając powołując do życia dwoje dzieci i co teraz tylko ja mam nieść ją na moich ramionach?
Dajcie znać co o tym sądzicie?  Czy tylko ja odbieram ten świat jakoś inaczej?
Ewa


Też chciałabym na nowo uwierzyć

środa, 4 października 2017

Kolejna zdrada?! On już nie ma nawet skrupółów

Hej!
Dziś za oknem pada. Mój humor jest adekwatny do pogody za oknem. Jednak już łez mi brakuje.
Nawet nie wiem jak to napisać. Jak zacząć?
Kolejny raz mój mąż pokazał mi gdzie jest moje miejsce w szeregu. Było to jakieś półtora miesiąca temu, podczas jego wizyty. Wybieraliśmy się na chrzciny do jego bratanka. I jakiś czort, tknęło mnie, aby przeszukać jego telefon i sprawdzić czy dalej robi co mu się podoba.
Podczas każdej jego wizyty się kłócimy. Podczas tej również. Otóż była moja siostra u nas. Pomagała nam wozić drzewo do piwnicy. Wieczorem ja ją zawiozłam do domu z siostrzenicą. A że nie było u nas wody, w tym czasie a kolejnego dnia mieliśmy wspomniane chrzciny właśnie wykąpałam dzieci w wodzie mineralnej, ułożyłam do snu. Zasnęły i dopiero pojechałam z siostrą. On miał tylko zostać z dziećmi i ich przypilnować. Jasia wysadzić do łazienki a Franka ułożyć z powrotem jakby się obudził. Ja chciałam się wykąpać u siostry. Długo mi to nie zajęło, bo nie było mnie raptem godzinkę, licząc drogę w jedną i drugą i kąpiel. Nawet herbaty u siostry nie wypiłam. Wracam a tu Franek ryczy jakby go ktoś pobił co najmniej a M jeszcze do mnie z pretensjami, że dłużej być nie mogłam. Okazało się, że zostawił dzieci i poszedł sobie na dwór pić piwko. Nie przyznał się, ale wiem, że Franek nie płacze aż tak, nawet jak się przebudzi to ja go podnoszę, potem odkładam i śpi dalej. On go zostawił i Franek tak długo płakał aż on wrócił. Normalne że się wystraszył, że nikt nie przychodzi.Kiedy ja jestem zawsze do niego przychodzę.
M szedł w zaparte. A czuć było od niego alkohol i to nie było jedno piwo. O tym, że nie była to mała ilość alkoholu świadczy też fakt, że położył się w ubraniu na rogu łóżka i tak spał do rana. Byłam taka wściekła na jego zachowanie i odzywki do mnie, że sprawdziłam ten telefon. I nie myliłam się. Na messengerze znalazłam jego wiadomości z jakąś lafiryndą, którą znał z czasów szkoły i twierdził tam nawet, że była jego pierwszą miłością.
Swoją drogą fajnie się dowiedzieć czegoś takiego po tylu latach razem.
Jednak to nie było najgorsze. Najgorsze było, że umawiał się z nią na sex. Prosto z mostu, bez jakiegoś owijania w bawełnę. Nie chciał żadnego spotkania, rozmowy, tylko sexu.
A wiecie co jest jeszcze lepsze- że ta lafirynda jest straszna jak spadające kombinerki. I pierwsze co sobie pomyślałam, że dla takiego czegoś? Ja może i też do żadnych piękności nie należę, ale ona? Bez kija nie podchodź. Jeszcze lepsze, że ma męża i dzieci i z ich rozmowy wynikało, że jej mąż ją też zdradził. To ironia losu????!!!
Nie budziłam go w nocy, bo i tak jak był pijany nic by sobie z moich słów nie zrobił. Poszłam spać z pękniętym sercem- po raz kolejny.
Ale to nie koniec atrakcji.Rano o 6 zrobił mi pobudkę z awanturą, że go nie obudziłam na busa. Miał jechać o 4.30 do Niemiec już a ja miałam iść sama na te chrzciny. Ja mu powiedziałam że budziłam go żeby nastawił sobie budzik a to nie moja wina, że się schlał. No sorry Winnetou. Powiedziałam że znajdę mu połączenie z bla bla car. I przynajmniej sama nie pójdę na te chrzciny.
Widział, że przeczytałam te wiadomości z "tamtą", bo specjalnie zostawiłam telefon na stole i z tą wiadomością. Z wielką łaską zabrał swoją dupę. Rzeczy oczywiście musiałam mu wybrać bo sam nie umie, dzidzia mała. Chciał się ubrać jak na baby chyba. Pojechaliśmy szybciej do teściowej aby się wykąpał, zabraliśmy ją i jej faceta też na tą imprezę.
Spóźniliśmy się troszkę. Powiedziałam abyśmy weszli do Kościoła. On na to, że mam iść sama z dziećmi. Oj nie jeszcze tego brakowało. Zostawiłam mu Franka w wózku a Jaś poszedł ze mną. Jeszcze przed wejściem mieliśmy spięcie o brak jego pomocy przy dzieciach. Wypomniałam mu kolejny raz te wiadomości do tamtej to wiecie co powiedział: "Po co grzebię w jego telefonie?" Serio? Na tyle go tylko stać? Na imprezie zachowywaliśmy się zachowawczo, wiadomo. Ale od tego czasu już nic nie jest dobrze. Jeszcze serce boli mnie od tych sms-ów do jakiejś panny za kasę a teraz to.
I tak każdego dnia pytam się co one miały, mają? Czego ja nie mam? W czym byłam taka zła? W życiu staram się jak mogę, zapierniczam ile się da. Nawet teraz jestem sama z dwójką dzieci i wożę drzewo do piwnicy, bo wiem, że zima niedługo. Sama rąbię to drzewo z nawałnicy. Bo wiem, że jego to nie obchodzi czy ja będę miała ciepło czy zimno. A nawet samo zajmowanie się dwójką dzieci. Moja mama wyjechała do siostry już dwa tygodnie temu i muszę sobie radzić z tym aby zawozić Jasia, odbierać go, robić ogień w piecu, żeby było ciepło, jak mieliśmy rozwaloną pompę ja sama ogarnęłam majstra, wyciągałam ją traktorem. W domu staram się nie mieć syfu, sprzątam na bieżąco, prawie codziennie. Wiadomo Franek ma teraz funkcję odkurzacza i nie może być brudno. I co ja jeszcze zawiniłam pytam się? No co?
Cały dzień zajęło mi pisanie tego posta a jeszcze teraz na noc pogoda się schrzaniła i w necie czytałam że jakiś orkan nadciąga nad Polskę. Jeszcze tego brakowało. U mnie już wieje dość mocno, ale mam nadzieję, że będzie ok.
Do zobaczenia kochane. A teraz kilka zdjęć z chrzcin.









niedziela, 17 września 2017

Nawałnica 11/12.08.2017

Hej!
Długo się zbierałam z napisaniem tego posta. Ale nie dziwcie mi się, nikt nie chce wracać , nawet wspomnieniami do takich traumatycznych zdarzeń. Bo tak - tą nawałnicę- huragan- nazywam traumą. 
I mimo, że straty ponieśliśmy tylko materialne oraz leśne to ja długo się po tym zdarzeniu nie mogłam pozbierać. 
Jak długo żyję, a żyję już 31 dobrych lat- nie pamiętam czegoś takiego. 
Owszem będąc małym dzieckiem pamiętam, że były burze na wiosnę i latem i to takie konkretne. Ale wiecie będąc dzieckiem nie zdawałam sobie sprawy z tego co taka burza może ewentualnie spowodować lub czemu zagrażać. 
Teraz jest inaczej, muszę się troszczyć o moje dzieci i nasz dom. Bo może i jest w opłakanym stanie, ale to zawsze nasze miejsce na ziemi. Na szczęście mury ochroniły nas przed tym strasznym kataklizmem.
Wróćmy do tego felernego wieczoru 11.08.2017r. Nic nie wskazywało, że wieczorem nadejdzie coś takiego. Owszem dzień był bardzo gorący, duszny. Pierwszy raz tego lata założyłam krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach. Pomyślałam, że już skończy się deszczowe lato i użyjemy troszkę porządnego słonka na koniec tych wakacji. Myślałam nawet o tym, aby wyjąć nasz basen. I jak dobrze, że tego nie zrobiłam. Bo teraz pewnikiem nie miałaby już basenu.
Była godzina 23. Dzieci uspane, naczynia pomyte. I postanowiłam sobie, że jeszcze wyprasuję stertę prania, która zalegała już od tygodnia. Ustwiłam deskę, włączyłam nawet żelazko i pamiętam zerknęłam na zegarek, było 20 po 23. Słyszałam z daleka jakieś huki piorunów ale pomyślałam, że to burza. Coś musiało dać po takim parnym dniu. I po chwili zgasło światło. Powyłączałam co się dało z kontaktów, wyłączyłam pralkę, bo akurat chwilkę wcześniej skończyła prać. I pomyślałam, że no dobra dziś już nie porobię nic. To idę spać.Nawet się nie rozebrałam w piżamy. Ten huragan był już u nas. To nie była burza. Huk piorunów, woda lejąca się jakby ktoś morze nad nami umieścił. Odsłoniłam rolety a niebo było wręcz czarno-czerwone. Przeraziłam się. I do tego to buczenie. Byłam pewna, że to idzie jakaś trąba powietrzna. Cały dom jakby miał się zaraz unieść do góry. Mi zaczęło robić się słabo od nerwów. Zapaliłam świeczki na oknach i zaczęłam się modlić, z tyłu głowy mając myśl, że to już chyba koniec świata. To nie była normalna burza. Ciągły huk i ulewy nie przestawały szaleć. Na dworze co chwila jakieś hałasy. Nawet nie pomyślałam, że mam samochód koło stodoły. Nie myślałam o niczym. Tylko o tym, aby nam się nic nie stało i aby dachu nie zerwało. Poszłam do łazienki. W korytarzu idzie komin wentylacyjny. Woda tak się lała, że albo jakaś dziura w dachu lub bokiem lub tym kominem. W korytarzu woda leciała. We werandzie mamy jedno stare okno a to nowe nie było jeszcze obrobione z zewnątrz i we werandzie pełno wody. 
Wchodząc do łazienki zobaczyłam że moja mama i siostra z Roksanką nie śpią też i siedzą, modlą się. Powiedziałam, żeby przyszli do mnie, bo u mamy stare okno ( a chciałam je wymienić podczas remontu w zeszłym roku, ale mama się uparła, że nie). Bałam się, że to okno może wylecieć. Przyszli do mnie. Mama oczywiście nie chciała iść i mówiła, że panikujemy. A sama miała strach w oczach. 
Roksana położyła się do mnie do łóżka. Pamiętam była 24. A to nadal huczało i to coraz mocniej. Grzmoty nadal nie odchodziły jak przy normalnej burzy, tylko ciągle huczały. Rolet nawet nie odsłaniałam a w pokoju było co chwilka jasno. 
Siostra dała mi tabletki na uspokojenie. Sama wcześniej wzięłam jakieś, bo miałam jeszcze z czasów jak ta druga siostra się pocięła. 
Klęknęłam i dalej mówiłam pacierz. Roksana przytuliła się do mnie. Bała się strasznie. Po chwili obudził się Jaś. Dobrze, że Franek jeszcze spał. O dziwo, tego dnia jak zasnął o 20.00 tak spał cały czas bez budzenia się. Co chwilka sprawdzałam czy oddycha. Spojrzałam na zegarek było już przed 1 w nocy. A to dalej nie odchodzi, dalej huczy. Byłam przerażona. Bałam się że to dopiero początek, że za chwilkę stanie się coś złego, zerwie nam dach albo wyrwie ścianę z domu. Dosłownie. Ale po pół godzinki huki piorunów zaczęły jakby odchodzić dalej 
Ja poszłam na strych zobaczyć czy dach jest na domu, wcześniej nie miałam jakoś odwagi, bo bałam się, że go tam nie będzie. Ale był na szczęście. Za to kilka dziur w nim więcej, bo mamy stary dach z eternitu, do wymiany. Potem poszłam na dwór, zaświeciłam latarką i zobaczyłam tylko, że na podwórku pełno drzew i mój samochód pod nimi. Już więcej nie chciałam widzieć. Byłam tak zmęczona, zestresowana. Tabletki chyba zaczęły działać, bo zrobiło mi się dosłownie słabo. Położyłam się. Nie mogłam zasnąć a jak zasnęłam to przyśnił mi się jakiś koszmar. Obudziłam  się a zegarek wskazywał piątą. Wstałam. Ubrałam się. Dzieci spały. Poszłam zobaczyć na podwórko.
Usłyszałam skomlenie psa. Zapomniałam, że Rambo był uwiązany koło budy, koło stodoły. Na budzie wszystkie drzewa. Pomyślałam, że pewnie będę musiała go dobić, bo tak skomlał, jakby zdychał. Łzy nasunęły mi się do oczu. Co ten pies musiał przeżywać. Weszłam na kolanach pod te wszystkie drzewa, pod rozrzutnik i tam on był. Żył. Był zakręcony w gałęzie i skomlał tak ze strachu. Ucieszył się jak mnie zobaczył a jak go uwolniłam to pobiegł gdzieś w szoku i wrócił dopiero po pół godziny.Dwa pozostałe psy też nie przychodziły. Po długim wołaniu w końcu przyszły. Były też wystraszone i skakały na mnie z radości. Łzy mi leciały jak groch. To całe napięcie dopiero wtedy puściło. Zadzwoniłam do Mirka. On jechał do pracy. U nich nic nie było. Poszłam patrzeć do lasu, na pola, do ogrodu. Wszędzie latały pszczoły, bo poprzewracało ule mojego brata.
A oto co narobiło w lesie, na polu, na podwórku. 





Taką wyrwę nam zrobiło na polu- ma około 3 m głębokości


Gryka leży- deszcz i grad swoje zrobiły. 

Tutaj drzewa jedno obok drugiego- jak wycięliśmy te powalone to zostało kilka drzew

Droga przez nasz las zawalona  cała drzewami


 
Z drugiej strony elektrycy i straż zrobili przejazd 

Ten las ma około 70 lat i runął w kilka chwil. 
Miał być zabezpieczeniem w razie "W" a teraz będzie sprzedany za pół darmo. 
Poniżej już drugi las, który sadził mój tata-ma około 40 lat- tam zniszczenia dużo większe.







Co do obiecanek państwa w Telewizji- nie dostałam jeszcze żadnych pieniędzy. Dokumentów musiałam składać dużo, bo i zdjęcia i akty własności, jakieś wnioski. Były u nas 3 komisje. Dwie w momencie gdy już naprawiliśmy dach. I pan stwierdził, że właściwie to nie ma żadnych zniszczeń. Jak dach naprawiony - to na pewno.
Nie otrzymałam żadnej informacji co gdzie i jak składać. Tyle co w Tv mama obejrzała. Nikt, ani sołtys czy kto inny o niczym nie informował. Każdy sobie działał i nikomu nie mówił. Wiem, że wiele osób nie zdążyło złożyć wniosków, bo byli zajęci ratowaniem dobytków, domów a nie lataniem po urzędach. Jeśli chodzi o tą pomoc jednorazową co miała być wypłacana bezzwrotnie nie słyszałam,  żeby ktoś dostał. Ja składałam wniosek tylko o pomoc z Gminnego Ośrodka Pomocy. Stąd te trzy komisje. Ale jeszcze nie wiem nic. Jak dostanę jakąś decyzję dam Wam znać.
Co do drzewa cena już dwa dni po huraganie spadła o 60%. Teraz nawet nikt nie chce tego kupować, zważywszy na ogrom zniszczeń na Pomorzu. Dużo z tych drzew pójdzie na opał. Te które się nadają może jeszcze gdzieś sprzedamy a jak nie to potniemy na deski do domu i krokwie.
Pewnie zastanawiacie się dlaczego nazywam to zjawisko huraganem?
Uważam, że to był huragan. Po tym zajściu dużo szukałam w necie i na Youtubie. W Stanach takie zjawisko z wiatrem wiejącym do 165 km/h, deszczem ulewnym i grzmotami to huragan. 
Nie rozumiem dlaczego w Polsce nadal lekceważy się takie zjawiska, nie ostrzega o nich a potem pozostawia ludzi samym sobie.
Wiem, że to nie stany. Ale jak wiemy klimat się zmienia. Trąby powietrzne i huragany w Polsce to już nie rzadkość czy anomalia. To powoli będzie nasza rzeczywistość. Tak myślę. I trzeba z nią ewaluować a nie udawać, że "Polacy nic się nie stało" jak to mają w zwyczaju śpiewać kibice po przegranym meczu reprezentacji.

Moja frustracja już i tak bardzo opadła. Jakbym pisała tego posta na świeżo pewnie byłby on bardziej emocjonalny, bardziej naładowany negatywnie. Teraz już doszłam do siebie i powoli wracam na tory codzienności. Jednak lasy będziemy jeszcze długo sprzątać, odbudowywać.

Oby jak najmniej takich niespodzianek w przyszłości.

Ewa