niedziela, 17 września 2017

Nawałnica 11/12.08.2017

Hej!
Długo się zbierałam z napisaniem tego posta. Ale nie dziwcie mi się, nikt nie chce wracać , nawet wspomnieniami do takich traumatycznych zdarzeń. Bo tak - tą nawałnicę- huragan- nazywam traumą. 
I mimo, że straty ponieśliśmy tylko materialne oraz leśne to ja długo się po tym zdarzeniu nie mogłam pozbierać. 
Jak długo żyję, a żyję już 31 dobrych lat- nie pamiętam czegoś takiego. 
Owszem będąc małym dzieckiem pamiętam, że były burze na wiosnę i latem i to takie konkretne. Ale wiecie będąc dzieckiem nie zdawałam sobie sprawy z tego co taka burza może ewentualnie spowodować lub czemu zagrażać. 
Teraz jest inaczej, muszę się troszczyć o moje dzieci i nasz dom. Bo może i jest w opłakanym stanie, ale to zawsze nasze miejsce na ziemi. Na szczęście mury ochroniły nas przed tym strasznym kataklizmem.
Wróćmy do tego felernego wieczoru 11.08.2017r. Nic nie wskazywało, że wieczorem nadejdzie coś takiego. Owszem dzień był bardzo gorący, duszny. Pierwszy raz tego lata założyłam krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach. Pomyślałam, że już skończy się deszczowe lato i użyjemy troszkę porządnego słonka na koniec tych wakacji. Myślałam nawet o tym, aby wyjąć nasz basen. I jak dobrze, że tego nie zrobiłam. Bo teraz pewnikiem nie miałaby już basenu.
Była godzina 23. Dzieci uspane, naczynia pomyte. I postanowiłam sobie, że jeszcze wyprasuję stertę prania, która zalegała już od tygodnia. Ustwiłam deskę, włączyłam nawet żelazko i pamiętam zerknęłam na zegarek, było 20 po 23. Słyszałam z daleka jakieś huki piorunów ale pomyślałam, że to burza. Coś musiało dać po takim parnym dniu. I po chwili zgasło światło. Powyłączałam co się dało z kontaktów, wyłączyłam pralkę, bo akurat chwilkę wcześniej skończyła prać. I pomyślałam, że no dobra dziś już nie porobię nic. To idę spać.Nawet się nie rozebrałam w piżamy. Ten huragan był już u nas. To nie była burza. Huk piorunów, woda lejąca się jakby ktoś morze nad nami umieścił. Odsłoniłam rolety a niebo było wręcz czarno-czerwone. Przeraziłam się. I do tego to buczenie. Byłam pewna, że to idzie jakaś trąba powietrzna. Cały dom jakby miał się zaraz unieść do góry. Mi zaczęło robić się słabo od nerwów. Zapaliłam świeczki na oknach i zaczęłam się modlić, z tyłu głowy mając myśl, że to już chyba koniec świata. To nie była normalna burza. Ciągły huk i ulewy nie przestawały szaleć. Na dworze co chwila jakieś hałasy. Nawet nie pomyślałam, że mam samochód koło stodoły. Nie myślałam o niczym. Tylko o tym, aby nam się nic nie stało i aby dachu nie zerwało. Poszłam do łazienki. W korytarzu idzie komin wentylacyjny. Woda tak się lała, że albo jakaś dziura w dachu lub bokiem lub tym kominem. W korytarzu woda leciała. We werandzie mamy jedno stare okno a to nowe nie było jeszcze obrobione z zewnątrz i we werandzie pełno wody. 
Wchodząc do łazienki zobaczyłam że moja mama i siostra z Roksanką nie śpią też i siedzą, modlą się. Powiedziałam, żeby przyszli do mnie, bo u mamy stare okno ( a chciałam je wymienić podczas remontu w zeszłym roku, ale mama się uparła, że nie). Bałam się, że to okno może wylecieć. Przyszli do mnie. Mama oczywiście nie chciała iść i mówiła, że panikujemy. A sama miała strach w oczach. 
Roksana położyła się do mnie do łóżka. Pamiętam była 24. A to nadal huczało i to coraz mocniej. Grzmoty nadal nie odchodziły jak przy normalnej burzy, tylko ciągle huczały. Rolet nawet nie odsłaniałam a w pokoju było co chwilka jasno. 
Siostra dała mi tabletki na uspokojenie. Sama wcześniej wzięłam jakieś, bo miałam jeszcze z czasów jak ta druga siostra się pocięła. 
Klęknęłam i dalej mówiłam pacierz. Roksana przytuliła się do mnie. Bała się strasznie. Po chwili obudził się Jaś. Dobrze, że Franek jeszcze spał. O dziwo, tego dnia jak zasnął o 20.00 tak spał cały czas bez budzenia się. Co chwilka sprawdzałam czy oddycha. Spojrzałam na zegarek było już przed 1 w nocy. A to dalej nie odchodzi, dalej huczy. Byłam przerażona. Bałam się że to dopiero początek, że za chwilkę stanie się coś złego, zerwie nam dach albo wyrwie ścianę z domu. Dosłownie. Ale po pół godzinki huki piorunów zaczęły jakby odchodzić dalej 
Ja poszłam na strych zobaczyć czy dach jest na domu, wcześniej nie miałam jakoś odwagi, bo bałam się, że go tam nie będzie. Ale był na szczęście. Za to kilka dziur w nim więcej, bo mamy stary dach z eternitu, do wymiany. Potem poszłam na dwór, zaświeciłam latarką i zobaczyłam tylko, że na podwórku pełno drzew i mój samochód pod nimi. Już więcej nie chciałam widzieć. Byłam tak zmęczona, zestresowana. Tabletki chyba zaczęły działać, bo zrobiło mi się dosłownie słabo. Położyłam się. Nie mogłam zasnąć a jak zasnęłam to przyśnił mi się jakiś koszmar. Obudziłam  się a zegarek wskazywał piątą. Wstałam. Ubrałam się. Dzieci spały. Poszłam zobaczyć na podwórko.
Usłyszałam skomlenie psa. Zapomniałam, że Rambo był uwiązany koło budy, koło stodoły. Na budzie wszystkie drzewa. Pomyślałam, że pewnie będę musiała go dobić, bo tak skomlał, jakby zdychał. Łzy nasunęły mi się do oczu. Co ten pies musiał przeżywać. Weszłam na kolanach pod te wszystkie drzewa, pod rozrzutnik i tam on był. Żył. Był zakręcony w gałęzie i skomlał tak ze strachu. Ucieszył się jak mnie zobaczył a jak go uwolniłam to pobiegł gdzieś w szoku i wrócił dopiero po pół godziny.Dwa pozostałe psy też nie przychodziły. Po długim wołaniu w końcu przyszły. Były też wystraszone i skakały na mnie z radości. Łzy mi leciały jak groch. To całe napięcie dopiero wtedy puściło. Zadzwoniłam do Mirka. On jechał do pracy. U nich nic nie było. Poszłam patrzeć do lasu, na pola, do ogrodu. Wszędzie latały pszczoły, bo poprzewracało ule mojego brata.
A oto co narobiło w lesie, na polu, na podwórku. 





Taką wyrwę nam zrobiło na polu- ma około 3 m głębokości


Gryka leży- deszcz i grad swoje zrobiły. 

Tutaj drzewa jedno obok drugiego- jak wycięliśmy te powalone to zostało kilka drzew

Droga przez nasz las zawalona  cała drzewami


 
Z drugiej strony elektrycy i straż zrobili przejazd 

Ten las ma około 70 lat i runął w kilka chwil. 
Miał być zabezpieczeniem w razie "W" a teraz będzie sprzedany za pół darmo. 
Poniżej już drugi las, który sadził mój tata-ma około 40 lat- tam zniszczenia dużo większe.







Co do obiecanek państwa w Telewizji- nie dostałam jeszcze żadnych pieniędzy. Dokumentów musiałam składać dużo, bo i zdjęcia i akty własności, jakieś wnioski. Były u nas 3 komisje. Dwie w momencie gdy już naprawiliśmy dach. I pan stwierdził, że właściwie to nie ma żadnych zniszczeń. Jak dach naprawiony - to na pewno.
Nie otrzymałam żadnej informacji co gdzie i jak składać. Tyle co w Tv mama obejrzała. Nikt, ani sołtys czy kto inny o niczym nie informował. Każdy sobie działał i nikomu nie mówił. Wiem, że wiele osób nie zdążyło złożyć wniosków, bo byli zajęci ratowaniem dobytków, domów a nie lataniem po urzędach. Jeśli chodzi o tą pomoc jednorazową co miała być wypłacana bezzwrotnie nie słyszałam,  żeby ktoś dostał. Ja składałam wniosek tylko o pomoc z Gminnego Ośrodka Pomocy. Stąd te trzy komisje. Ale jeszcze nie wiem nic. Jak dostanę jakąś decyzję dam Wam znać.
Co do drzewa cena już dwa dni po huraganie spadła o 60%. Teraz nawet nikt nie chce tego kupować, zważywszy na ogrom zniszczeń na Pomorzu. Dużo z tych drzew pójdzie na opał. Te które się nadają może jeszcze gdzieś sprzedamy a jak nie to potniemy na deski do domu i krokwie.
Pewnie zastanawiacie się dlaczego nazywam to zjawisko huraganem?
Uważam, że to był huragan. Po tym zajściu dużo szukałam w necie i na Youtubie. W Stanach takie zjawisko z wiatrem wiejącym do 165 km/h, deszczem ulewnym i grzmotami to huragan. 
Nie rozumiem dlaczego w Polsce nadal lekceważy się takie zjawiska, nie ostrzega o nich a potem pozostawia ludzi samym sobie.
Wiem, że to nie stany. Ale jak wiemy klimat się zmienia. Trąby powietrzne i huragany w Polsce to już nie rzadkość czy anomalia. To powoli będzie nasza rzeczywistość. Tak myślę. I trzeba z nią ewaluować a nie udawać, że "Polacy nic się nie stało" jak to mają w zwyczaju śpiewać kibice po przegranym meczu reprezentacji.

Moja frustracja już i tak bardzo opadła. Jakbym pisała tego posta na świeżo pewnie byłby on bardziej emocjonalny, bardziej naładowany negatywnie. Teraz już doszłam do siebie i powoli wracam na tory codzienności. Jednak lasy będziemy jeszcze długo sprzątać, odbudowywać.

Oby jak najmniej takich niespodzianek w przyszłości.

Ewa





5 komentarzy:

  1. Straszne!!! U nas tez była burza ale tylko burza. U Was to jakas masakra widzę. Tyle strat i te polamane drzewa....aż szkoda patrzeć. ..dobrze ze nikomu nic się nie stało. ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana to co u nas to na prawdę nic. I cieszę się,że mamy dom w dole. Moja mama narzekała na to, ale po tej wichurze dziękujemy za to, bo to nam ocaliło dach tak na prawdę. Jestem pewna, że w przeciwnym razie byłoby słabo! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewa, współczuję Wam z całego serca takiego przeżycia. Coś potwornego. Dopiero widząc zdjęcia, człowiek może próbować wyobrazić sobie co musieliście przeżyć. Zniszczenia okropne. Drzewa połamane jak zapałki... Dobrze, że Wam się nic nie stało!!! Wiadomo, z czasem emocje opadają...to i wpis już spokojniejszy.
    Sciskam Was mocno.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja boję się każdej burzy. Nie lubię być wtedy sama z dziećmi. Życzę Ci, żeby więcej już nigdy taka klęska nie powróciła. Pięknie tam u Was, o ile nie po burzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby! Ja się też nigdy burz nie bałam. Do tego roku. Teraz jak słyszę jakiś huk burzy lub nawet samolotu od razu mam ciarki!

      Usuń