niedziela, 15 września 2013

Don't worry-wish to say be happy

j!
Pytałyście jaką pracę dostałam. Więc myślę że mogę się pochwalić. Będę pracować z dziećmi jako nauczyciel j.angielskiego w prywatnej szkole językowej.
Uczyłam już w Gimnazjum a teraz będą to dzieci przedszkolne, szkolne i gimnazjalne również. Wszystkie grupy wiekowe. Jest to dla mnie nie lada wyzwanie. Podejrzewam, że na początku będzie ciężko: nowe obowiązki, mniej czasu na dom, Jaśka. O mężu nie wspominam, bo ostatnio on nie ma dla mnie w ogóle czasu. Nie wspomnę o tym, że nie bawi się prawie wcale z Jasiem. Jak raz został z nim sam na kilka godzin, bo jechałam na zakupy to był wielce obrażony, bo ma tyle pracy że nie ma czasu dla syna. Ja już nie wiem jak mu to przetłumaczyć żeby zrozumiał. Mam nadzieję, że jak ja pójdę do tej pracy on otworzy oczy i zobaczy jak było fajnie jak wszystko miał  podane na tacy. Z drugiej strony boję się, że to na mnie spadną te obowiązki dodatkowe, a praca będzie tylko kolejnym. I kto na tym ucierpi to tylko  Jaś. Wiem też, że jeśli nie pójdę do pracy to będę miała doła i poczucie niższości.
Nie mogę być zależna od nikogo, nawet od męża. Chcę móc sama o sobie decydować i mieć poczucie wartości. Bo skoro ja będę się doceniać to może inni też zaczną.
 Dziś zaczynam  pracę. Co prawda mam na 15.00 i jak na razie tylko półtora godziny. Związane jest to z tym, że nie ma jeszcze grafiku dla tych dzieci. W przyszłym tygodniu zaczynam jednak normalnie pełen wymiar czyli 5 godzin dziennie.

Jestem zła na męża i samą siebie, bo wczoraj pojechaliśmy do rodziny na obiad, mieliśmy być tylko max. do 17. Mój mąż nie mógł się oderwać i zrobiła się 18:30 zanim wyjechaliśmy. Potem jeszcze chciał wjechać do siebie do rodziców po jakąś rzecz i zrobiła się 21:00. Jak wróciliśmy on poszedł do naszej trzody robić a ja musiałam Jaśka wykąpać, ogarnąć troszkę, upiekłam mięso co miało być na obiad. Odmroziłam i musiałam już je upiec bo by się zmarnowało i zrobiła się godzina 24:00. A ja jeszcze miałam się przygotować do zajęć dzisiejszych. No ale nie dałam rady. W nocy Jaś jak na złość płakał co chwilka bo ma katar i nosek zapchany cały czas. Jak nie może już oddychać to płacze. Ja mu odciągam Fridą to też ryczy wniebogłosy. Teraz M. jechał do pracy, ja nakarmiłam Jaśka, odciągnęłam ten nosek, zakropiłam i uspałam. Chcę dokończyć tego posta, którego piszę od dwóch dni i zabieram się do pracy bo ok 13:00 muszę wyjechać bo jeszcze Jaśka do opiekunki odwieźć.

Jestem zmęczona i niewyspana. Nie chce mi się ale muszę się przemóc. Liczę że jak się wdrożę w ten system to będzie ok. Jak na razie na pewno będzie ciężko się samej mobilizować. Bo na mężnego nie mam co w tej kwestii liczyć.

Może wy przynajmniej  trzymajcie kciuki.
Buźka!




3 komentarze:

  1. Może mało optymistycznie napiszę, ale jest wielce prawdopodobne, że i tak nadal wszystko będzie na Twojej głowie. A pracy gratuluję i nie rezygnuj z niej-dla kobiety to bardzo ważne, kiedy ma swoje źródło dochodów i jakąś niezależność.
    U nas też katar i Frida na tapecie :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiepską masz sytuację z tym swoim mężem, musisz go jakoś ustawić do pionu ;) fajnie, że znalazłaś pracę, bo tą niezależność jest dla nas kobiet ważna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem co czujesz - ja miałam podobną sytuację na samym początku :( U nas pomogła szczera rozmowa i takie rozwiązanie Tobie również polecam !!! Trzyma kciuki za Ciebie w nowej pracy :) Całuski dla Jasia :*

    OdpowiedzUsuń