wtorek, 8 grudnia 2015

Wyprowadzka, remont, decyzje, decyzje, decyzje......

Hej!
Czy ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda? Ale nawet jeśli nie to i tak będę pisać. To mi pomaga. Ostatnio nie mogłam się zebrać do pisania z powodu jesiennej chandry. Nie cierpię jesieni i zimy. Nie ważne czy jest ładna czy nie. Nie ma słońca a słońce to mój motor życia. A że nadal siedzę udupiona w czterech ścianach z powodu tej cholernej rwy kulszowej to postanowiłam coś tu skrobnąć.
Od momentu wyjazdu M za granicę wiele razy miałam ochotę spakować torby i uciec. Po prostu zostawić to wszystko i jechać. Jednak mąż sprowadzał mnie zawsze na ziemię. Bo może i znalazłabym tam pracę, z mieszkaniem też nie byłoby problemu ale nie jest łatwo zostawić wszystko na co się tak ciężko pracowało. Nie po to walczę o tę ziemię po sądach żeby ją sprzedać. A tak pewnie z czasem by się stało. Bo nie można mieć wszystkiego. Zdaję sobie sprawę że nie dalibyśmy rady ciągnąć gospodarstwa i pracować na obczyźnie. Dla Jaśka było by lepiej żyć tam bo miałby tatę przy sobie ale i nauczyłby się języka. Tylko czy zostawiając to wszystko tu byłoby do czego wracać po latach? Moja rodzinka bierze co chce jak ja jestem w domu, a co dopiero jakby mnie nie było. Po ostatniej historii z geodetą to jestem w stanie spodziewać się wszystkiego po nich. Potem niedawno temu miałam podłożone metal pod koła samochodu i ruszając przebiłam sobie koło. Także wiecie.
M też mówi mi, że nie wiadomo jak będzie sytuacja wyglądać tam z pracą. Raz zarobi dużo a raz tyle że ledwo starcza na bieżąco. Wiadomo że w każdej chwili może być bez pracy, sądząc po rotacji pracowników jaka tam się odbywa. No i na razie stanęło na tym, że nie decydujemy się na wyjazd. Ale nigdy nie mówię nigdy, bo jak widać życie dość często weryfikuje nasze plany. Jednak na razie stanęło na tym że chyba jednak będziemy robić remont tego domu. Nie całego, bo na to potrzeba by tyle samo kasy co na nowy. Ale przynajmniej na te 2-3 lata chcemy wyremontować sobie kuchnię mojej mamy i z niej zrobić salon z kuchnią. A  w naszym pokoju, który do tej pory jest wszystkim: kuchnią, sypialnią, salonem i pokojem dziecka -zrobimy pokój dla Jaśka i w nim w jednym kącie chcę zrobić sobie kącik z biurkiem. Postanowiłam powrócić na studia. Rozmawiałam ostatnio z dobrą znajomą ze studiów i mówiłam, że się nie czuję na siłach, że dziecko, że jestem już za stara. Że zanim skończę studia to będę babcią. A ona uświadomiła mnie, że robiła studia pracując w sklepie na kasie, z dwójką dzieci, kredytem na dom, mężem momentami bez pracy i dziś ma co prawda 40 lat ale jest szczęśliwa że może uczyć i co mnie zdziwiło robi kolejny kierunek. W sumie to już kończy.
Co do remontu nie chciałam nigdy remontować tego domu, bo jest w złym stanie technicznym i potrzeba wielu nakładów finansowych. Ale wiadomo potrzebujemy miejsca i o ile z małym Jaśkiem było fajnie w jednym pokoju to widzę że i ja jak i on potrzebujemy miejsca. A domu w rok bez kredytu nie postawimy. W kredyt się pchać nie chcemy. Więc trzeba poświęcić troszkę kasy i jednak wyremontować ten dom troszkę. Pocieszam się, że jak wyremontujemy to już będziemy mogli tu mieszkać do momentu aż zrobimy przynajmniej jedno piętro na gotowo w naszym domu.
Są momenty że kłócę się z moją mamą i mam ochotę wprowadzić się choćby do obory, żeby mieć spokój. Ale nie da się. Muszę jakoś wytrzymać jeszcze. Najgorzej że aby zrobić z mamy kuchni sobie pokój musimy zrobić najpierw dla niej kuchnię w pokoju mojego taty. Tam trzeba założyć hydraulikę, wycekolować i wymalować, wymienić okno. A to są dodatkowe koszty których ona nie poniesie. Bo skoro my chcemy to nasz biznes w tym. Mogłaby żyć w tym syfie do końca życia i nie jest zadowolona że chcemy remontować. Dziś znów się z nią pokłóciłam. Chyba nigdy nie zrozumiem jej podejścia do dzieci jako matki. Żałosne.

sobota, 5 grudnia 2015

Rwa kulszowa

Hej!
Ja od kilku dni umieram. I nie jest mi do śmiechu. We wtorek dźwignęłam za ciężki worek i mam. Znów mnie dorwała. Potem już nie mogłam dojść do domu. I tak dwa dni w łóżku. Nawet kichnąć nie mogłam ani kaszlnąć, bo robiąc to czułam każdy kawałek mojego kręgosłupa i nerwu. Po dwóch dniach na tabletkach przeciwbólowych i maściach oraz plastrach rozgrzewających jako tako wstałam. Ania wykonuje za mnie wszystkie prace w gospodarstwie i te gdzie trzeba coś dźwigać. A ja się wkurwiam i już kombinuję, wymyślam co by tu, żeby nie siedzieć bezczynnie. Nie lubię marnować czasu na leżenie czy siedzenie. Dzień w którym nic nie zrobię jest dniem straconym. No to robiliśmy wczoraj robiliśmy pierniczki, a dziś pierogi. Będzie już z głowy na święta. Jak przyjedzie M będzie i tak dość dużo zajęć. Mam w planie jeszcze jutro zrobić pierogi z kapustą i grzybami. Nigdy nie robiłam. Zawsze na tapecie miałam ruskie i z truskawkami, ale trzeba się rozwijać. Może jakieś ze szpinakiem i fetą? Ponoć dobre?!
Wyjęłam już Świąteczne poszewki na poduszki. Dokupiłam sobie w Pepco i w Biedronce kocyki. Bo nie miałam żadnych do okrywania się. A fajnie poleżeć w Święta, pooglądać filmy pod takim kocykiem. A że są one małe to wzięłam dwa żebyśmy się pomieścili. Już nie mogę się doczekać kiedy wróci M. I nie czekam na te Święta. Tylko na niego. Jaś też codziennie pyta kiedy tata przyjedzie. Wczoraj w nocy nawet płakał i wołał tatę. Także widać, że strasznie tęskni. Jak M wróci nie wypuścimy go chyba w ogóle z domu!
A jak tam u Was? Robicie już coś na Święta? Macie może jakiś sprawdzony przepis na farsze do pierogów?
Pierniczki robiliśmy wg przepisu z książki Cukiernia Lidla-Przepisy mistrza Pawła Małeckiego.
Buziaki!

wtorek, 10 listopada 2015

-49 % w Rossmanie

Hej!
Dawno mnie nie było. Powody te same co zwykle. Dużo pracy i różnych obowiązków. A wieczorami jak siadam to chcę się tylko odmóżdżać przed telewizorem.
Ostatnio miałam w ogóle jakieś załamanie jesienne. To pewnie przez tą pogodę oraz brak męża w domu. Nie ma go już dwa miesiące. Ostatnio też był tylko dwa dni. I to jest zdecydowanie za mało. Teraz zobaczymy się dopiero w Święta Bożego Narodzenia, czyli nie będzie go 3 miesiące. Nie wiem jak ja to wytrzymam. Jaśkowi jest źle. Ciągle mówi o tacie. A ja wtedy jeszcze bardziej się przygnębiam.Mieliśmy jechać do M. przed Świętami ale pewnie nie pojedziemy, bo nie uda mi się wyrobić dowodu dla młodego. M musi być przy tym obecny. Plan był taki żebyśmy jechali (lecieli) do M tydzień przed Świętami. Porobili jakieś zakupy i razem wrócili na Święta do domu. Ale pewnie będziemy czekać na niego.
Postanowiłam przerwać tą jesienną szarugę za oknem i w sercu i przy okazji zakupów do domu zachęcona przez wiele blogów udałam się do Rossmana. Nie kupowałam już sobie żadnych kosmetyków kolorowych długo, bo wszystko mam a kupuję tylko jak mi się coś skończy. Rzadko się maluję, przeważnie w niedzielę oraz jak gdzieś jadę, np do znajomych czy lekarza. Na zakupy rzadko się maluję.  I wiem, że na prawdę nic nie potrzebowałam. Obyło by się bez tych rzeczy. Jednak chciałam sobie sprawić przyjemność.Tak po prostu.
Kupiłam sobie kilka rzeczy, które na pewno wykorzystam:
1. Maybelline Gel Eyeliner  black noir- kosztował normalnie 34,79zł a ja dałam 17,75  zł. Kiedyś miałam eyeliner w słoiczku z elfa i byłam bardzo zadowolona. Zobaczymy jak ten się spisze?
2. Cień Loreal Paris -kremowy nr 201 Nude. Jest to kremowy cień z lekkimi brokatowymi drobinkami. Jednak nie są jakieś nachalne.  Kolor też jest taki neutralny. Takie ostatnio lubię. Zobaczymy. Kosztował normalnie 39,99 a ja dałam 20,39. Jak za jeden cień to ogólnie drogo. Jednak spróbuję czy warto inwestować w porządne firmy czy lepiej kupić całą paletkę ale tańszych cieni.
3.Rimmel tusz wake me up. Tusz ma dodawać objętości. Kosztował normalnie 34,99 zł a ja dałam za niego 17,84 zł. Jak na tusz to cena spoko. Jak by vył po tyle w cenie regularnej to bym kupowała częsciej.
4.Co do ust to w zeszłym tygodniu kupiłam tylko błyszczyk MaxFactor nr 60 Polished Fuchsia. Skończył mi się ostatnio jeden z moich ulubionych błyszczyków z Vipery i ten z MaxFactora ma bardzo podobny kolor. Dlatego go kupiłam. Jakoś szminek nie używam a mam kilka i nie mogę ich wykończyć. I dopóki ich nie skończę to nie kupię nic nowego. Tak postanowiłam. Zajmie mi to chyba kilka lat. Błyszczyk kosztował normalni 31,99 a j a dałam 20zł.


A wy co kupiłyście/kupiliście? Czy nie kupujecie nic gdy są takie akcje promocyjne?

Jeszcze jedna rzecz jaka mnie zdenerwowała to fakt, że ludzie dostają jakiegoś szału jak są promocje. Pchają się jak nawiedzeni. I nie patrzą gdzie odkładają kosmetyk. A najgorsze, że niektóre laski zamiast testować testery otwierają nowe produkty. Helloł? Wtf? Nie wiem czy nikt tego nie może kontrolować? Potem chcesz kupić taki cień np a jakaś lala zrobiła w nim dziurę swoim paznokciem?!
W ogóle wydaje mi się, że tyle kosmetyków i pędzli do makijażu wystarczy. Jak sądzicie? Nie rozumiem jak znane vlogerki mające po kilka szuflad kosmetyków kolorowych wykorzystują je? Pewnie jednej trzeciej nie zużyją?