Hej!
Jak wiecie przymierzamy się z Jasiem do pójścia do przedszkola. Już nawet mieliśmy jedną wizytę w przedszkolu i w marcu muszę złożyć papiery. Początkowo chciałam posłać Jaśka do przedszkola we wrześniu. Ale teraz gdy sytuacja się zmieniła i mam termin porodu na wrzesień nie chciałabym, żeby Jaś potraktował przyjście "nowego" dziecka na świat jako jakąś karę czy odtrącenie go. Wystarczy, że cierpi z powodu nieobecności Mirka. Więc poślę go chyba szybciej, jeśli będzie taka możliwość. A myślę, że będzie. Jaś cieszy się na przedszkole. Jak byliśmy tam to poszliśmy na chwilę do grupy 3-latków i najchętniej on by od razu tam został i się bawił z dziećmi.
Jedyną przeszkodą jaka stoi nam na drodze jest......KUPA!
Tak, tak! Ja wiem, że to nie za ciekawy temat do dyskusji na blogu, ale nie radzę sobie już z tym. Jaś robi siku już sam od czerwca zeszłego roku i początkowo kilka razy nawet udało mu się zrobić kupkę na sedes. A potem nie wiem dlaczego przestał- mimo moich próśb i obiecywania nagród. Nie wiem dlaczego przestał to robić. Zawsze klaskałam gdy mu się udało i chwaliłam. No nie wiem może za bardzo go chwaliłam?! Jeśli w ogóle coś takiego jest możliwe?
Jaś robi świadomie kupkę. W tym momencie chowa się pod stół lub gdziekolwiek, ale przeważnie pod stół i wtedy robi swoje w majtki.
Wiadomo, że w przedszkolu to nie przejdzie. Panie nie będą mu zmieniały ubrań i czyściły za każdym razem. I boję się, że z tego powodu mogą go po prostu nie przyjąć.
Także ratujcie! Dajcie jakieś rady? Czy ja może za bardzo się spinam? Może to przyjdzie samo? Jednak boję się, że nie przyjdzie samo, skoro do tej pory tak się nie stało?!
Czekam na wasze rady!
niedziela, 31 stycznia 2016
piątek, 29 stycznia 2016
Serduszko
Hej!
Dziś na wizycie już dało się usłyszeć serduszko naszego maleństwa. Popłakałam się. Mimo, że niby to nie pierwsze dziecko itp. Lekarz przyjrzał się na mnie jak na jakąś niezrównoważoną.
Ale jakoś nie spodziewałam się sama takiej swojej reakcji.
Niby zawsze mówiłam, że nie chcę drugiego dziecka, bo sama mam nie za ciekawe doświadczenia z rodzinką. Ale przecież nie sprzedałam wózka, nie sprzedałam fotelików i tych innych gadżetów, ubranek. Prałam wszystko i odkładałam do kartoników i pudeł i uzbierało się tego dość tyle. Swoją drogą sama się dziwię- Jaś ma dopiero 3 lata a w tym pokoju na strychu już połowy miejsca nie ma- tyle tych rzeczy i zabawek.
M się ze mnie śmieje, bo zareagowałam na ciążę płaczem. Ale potem mi powiedział i uświadomił, że po coś te rzeczy chowałam. Chyba nie po to jak moja mama, która chomikowała wszystko bo się jeszcze przyda.
No i ma rację.Gdzieś głęboko tęskniłam za tym czasem oczekiwania na maleństwo. Tym dreszczykiem kiedy miałam dowiedzieć się płci. Podświadomie też oczekuję dziewczynki. I nie umiem tego sama wytłumaczyć.
W ogóle to zaskakują mnie położne. Ja nie wiem czy to takie tępe czy już taka rutyna. Przed wejściem do lekarza położna wypisywała ta coś w mojej karcie i tak niby przypadkiem zaczęła rozmawiać z inną położną o tym, że jakaś córka ich znajomej ze szpitala poroniła i że ostatnio same poronienia. I każda do czyszczenia. Masakra. Ze mną siedziała jeszcze jedna dziewczyna w podobnej ciąży jak moja- też termin na wrzesień i zobaczyłam jak się wystraszyła. Masakra. Jednak troszkę taktu te panie mogłyby mieć.
Dziś na wizycie już dało się usłyszeć serduszko naszego maleństwa. Popłakałam się. Mimo, że niby to nie pierwsze dziecko itp. Lekarz przyjrzał się na mnie jak na jakąś niezrównoważoną.
Ale jakoś nie spodziewałam się sama takiej swojej reakcji.
Niby zawsze mówiłam, że nie chcę drugiego dziecka, bo sama mam nie za ciekawe doświadczenia z rodzinką. Ale przecież nie sprzedałam wózka, nie sprzedałam fotelików i tych innych gadżetów, ubranek. Prałam wszystko i odkładałam do kartoników i pudeł i uzbierało się tego dość tyle. Swoją drogą sama się dziwię- Jaś ma dopiero 3 lata a w tym pokoju na strychu już połowy miejsca nie ma- tyle tych rzeczy i zabawek.
M się ze mnie śmieje, bo zareagowałam na ciążę płaczem. Ale potem mi powiedział i uświadomił, że po coś te rzeczy chowałam. Chyba nie po to jak moja mama, która chomikowała wszystko bo się jeszcze przyda.
No i ma rację.Gdzieś głęboko tęskniłam za tym czasem oczekiwania na maleństwo. Tym dreszczykiem kiedy miałam dowiedzieć się płci. Podświadomie też oczekuję dziewczynki. I nie umiem tego sama wytłumaczyć.
W ogóle to zaskakują mnie położne. Ja nie wiem czy to takie tępe czy już taka rutyna. Przed wejściem do lekarza położna wypisywała ta coś w mojej karcie i tak niby przypadkiem zaczęła rozmawiać z inną położną o tym, że jakaś córka ich znajomej ze szpitala poroniła i że ostatnio same poronienia. I każda do czyszczenia. Masakra. Ze mną siedziała jeszcze jedna dziewczyna w podobnej ciąży jak moja- też termin na wrzesień i zobaczyłam jak się wystraszyła. Masakra. Jednak troszkę taktu te panie mogłyby mieć.
czwartek, 21 stycznia 2016
Soki, soczki
Hej!
Od niedawna czaiłam się na zakup jakiejś sokowirówki. I już w zeszłym tygodniu nawet chciałam zamówić na allegro. Ale jakoś nie zamówiłam. I dziś poszłam do netto. Zobaczyłam, że mają sokowirówki. Stwierdziłam, że pewnie już nie będzie. Ale była jeszcze jedna. Karton cały poobrywany. Ktoś chciał koniecznie zajrzeć do środka, mimo, że był zaklejone taśmą.
I stwierdziłam, że skoro i tak zamierzałam kupić to dlaczego nie wziąć? Na allegro też nie szukałam nic drogiego. Do 150 zł. Ta kosztowała 139 zł. Od razu po przyjeździe do domu wypróbowałam i działa super. Zobaczymy jak długo podziała. Ale za te pieniądze nawet jak się zepsuje to nie będzie mi szkoda. A nie chcę wydawać nie wiadomo ile kasy,bo mam już niemiłe wspomnienia z blenderem za ponad 300 zł. Także zobaczymy. Kupiłam już owoce i warzywa: jabłka, pomarańcze, buraki, marchew, seler naciowy. Nie są drogie a ile można mieć witamin. A latem będą własne owoce i warzywa. Także od dziś szklanka porcja soku na śniadanie. Mycie też nie jest jakieś skomplikowane. Trzeba rozjąć całość ale nawet te za 1500 zł same się nie myją.
Jest dość duża więc stoi na szafce i będziemy działać. Bo jakbym ją gdzieś włożyła to pewnie bym po jakimś czasie nie używała.
Od niedawna czaiłam się na zakup jakiejś sokowirówki. I już w zeszłym tygodniu nawet chciałam zamówić na allegro. Ale jakoś nie zamówiłam. I dziś poszłam do netto. Zobaczyłam, że mają sokowirówki. Stwierdziłam, że pewnie już nie będzie. Ale była jeszcze jedna. Karton cały poobrywany. Ktoś chciał koniecznie zajrzeć do środka, mimo, że był zaklejone taśmą.
I stwierdziłam, że skoro i tak zamierzałam kupić to dlaczego nie wziąć? Na allegro też nie szukałam nic drogiego. Do 150 zł. Ta kosztowała 139 zł. Od razu po przyjeździe do domu wypróbowałam i działa super. Zobaczymy jak długo podziała. Ale za te pieniądze nawet jak się zepsuje to nie będzie mi szkoda. A nie chcę wydawać nie wiadomo ile kasy,bo mam już niemiłe wspomnienia z blenderem za ponad 300 zł. Także zobaczymy. Kupiłam już owoce i warzywa: jabłka, pomarańcze, buraki, marchew, seler naciowy. Nie są drogie a ile można mieć witamin. A latem będą własne owoce i warzywa. Także od dziś szklanka porcja soku na śniadanie. Mycie też nie jest jakieś skomplikowane. Trzeba rozjąć całość ale nawet te za 1500 zł same się nie myją.
Jest dość duża więc stoi na szafce i będziemy działać. Bo jakbym ją gdzieś włożyła to pewnie bym po jakimś czasie nie używała.
środa, 20 stycznia 2016
Fasolka?!
Hej!
Dziś mam dla Was i dla siebie radosną nowinę. Otóż jesteśmy w
ciąży.
Wiem, wiem. Zaraz napiszecie mi i co z moimi planami, z
pracą. I jak to możliwe skoro ostatnio pisałam że tak łatwo nie zdecyduję się
na dziecko. I dziecko zdecydowało za nas. Hehe
Ale nie mówcie mi tu o żadnej wpadce. Nie uważam, żeby
małżeństwo, dwie dorosłe osoby uprawiające miłość miały wpadkę. Kto chodził na biologię i choć troszkę
słuchał ten wie, że każde uniesienie miłosne może zakończyć się ciążą.
Ja wiedziałam od razu, że jestem w ciąży. Miałam akurat dni
płodne a M jechał do mety.
Liczyłam jeszcze w duchu, że może jednak nie, ale jak
miesiączka nie pojawiła się w dniu, którym mam ją regularnie od razu pojechałam
po test. Jeden wyszedł pozytywnie ale jakaś słaba ta jedna kreska.
Wieczorem pojechałam po kolejny, bo nie dawało mi to spokoju. I drugi jak w
mordę strzelił już troszkę bardziej wyraźny. Dziś byłam u lekarza i teraz już
jestem pewna. Jest mała fasolka lub fasolek. Ale jakoś czuję, że fasolka.
Zobaczymy czy przeczucie mnie nie zawiedzie tak jak w przypadku Jaśka, który
początkowo miał być dziewczynką. Ja jednak wiedziałam, że będzie chłopcem i nie
myliłam się. Jutro jest czwarty tydzień ciąży według moich obliczeń.
I na badaniach nie było słychać serduszka, bo to po prostu za wcześnie. Mam
kolejną wizytę za tydzień. Mam nadzieję, że już wtedy usłyszę to malutkie
serduszko.
Podsumowując –jestem bardzo szczęśliwa. I na razie nie myślę
jak to będzie i co dalej. Bo nie ma się co martwić. Jakoś to będzie. Musi być dobrze.
A to nasza fasolka!
czwartek, 14 stycznia 2016
Kolęda
Hej!
U mnie znów nie za ciekawy post. Ale skoro blog ten ma służyć jako pewnego rodzaju terapia i pamiętnik to nie zawaham się tego tutaj opisać. I gdzieś mam to, że niektórzy pomyślą, że tylko narzekam, albo, że niepotrzebnie piszę takie prywatne sprawy. Niejedni pewnie nawet stwierdzą, że jestem jakaś psychiczna, bo niejedne historie są tak niewiarygodne, że aż wydają się nie możliwe. Ale tak, tak takie jest moje życie. Na wpół normalne, na wpół jak w jakimś psychiatryku.
Dziś o kolędzie. Nie wiem jak u Was, ale ja jestem chrześcijanką i co roku mamy kolędę. Czyli wizytę księdza z parafii. W sumie to nie wiem czemu one mają służyć. Kiedyś może służyły temu, że proboszcz poznawał i interesował się losami swoich parafian. Ale w dzisiejszych czasach bardziej przypomina zbiórkę kasy.
Jak byłam mała to byłam kilka razy na kolędzie moich rodziców. I już wtedy bolało mnie to, że na co dzień się wyzywali od samego rana do późnej nocy a na kolędzie potrafili udawać nie wiadomo jak zgodne małżeństwo. W ogóle moja mama. Bo ojcu zdarzyło się nie raz narzekać do księdza na nią. Ale ona nigdy nic złego nie powiedziała.
Później nie chodziłam już na kolędy, bo uważałam to za bezsensowność.
I mimo, że już prawie od 5-ciu lat stanowimy odrębną rodzinę nigdy nie robiłam swojej kolędy. Benia robiła ze względu na to, że ksiądz zbierał pieniądze na rehabilitację Roksany. Udawała świętą żeby dostać jak najwięcej kasy, której potem de facto nie przeznaczała na rehabilitację, tylko na życie i fajki.
Skoro ona już nie mieszka z nami spytałam mamę w zeszłym tygodniu czy będzie robić kolędę? Odburknęła mi, że nie będzie, bo to nie jest jej dom.
Pomyślałam sobie O.K. I z początku nie chciałam sama robić kolędy. Chciałam w ten dzień po prostu gdzieś pojechać.
Ale potem stwierdziłam, że jednak tak być nie może i ze względu na Jaśka i jego przyszłe przystąpienie do Komunii Świętej muszę choćby odklepać ten zwyczaj. Bo później moje dziecko mogłoby mieć z tego tytułu problemy.
No i przygotowałam wszystko. Wstałam wcześniej. Ksiądz się i tak spóźnił. Ale zdziwiło mnie zachowanie mojej matki i siostry Ani.
Wstały wcześnie rano jak na nie, bo o 9 i przyszły jeść śniadanie. Potem ciągle siedziały w kuchni. Ich kuchni, która jest obok mojego pokoju. Ale już niebawem. No i jak przyjechał ksiądz moja mama,która na co dzień ledwo chodzi wręcz poleciała po niego na schody. Mi szczena opadła. A najlepsze było to, że przyszła z księdzem i siostrą do mojego pokoju. I de facto odbyła kolędę razem z nami. Także już nic nie rozumiem. Moja matka jest mistrzynią w aktorstwie! Oskar dla niej za tę rolę. To już za trudne na mój głupi móżdżek. Jednak niektórych nie zrozumiem chyba nigdy!
A jak u Was? Obchodzicie kolędę? Czy nie? I co o tym myślicie?
U mnie znów nie za ciekawy post. Ale skoro blog ten ma służyć jako pewnego rodzaju terapia i pamiętnik to nie zawaham się tego tutaj opisać. I gdzieś mam to, że niektórzy pomyślą, że tylko narzekam, albo, że niepotrzebnie piszę takie prywatne sprawy. Niejedni pewnie nawet stwierdzą, że jestem jakaś psychiczna, bo niejedne historie są tak niewiarygodne, że aż wydają się nie możliwe. Ale tak, tak takie jest moje życie. Na wpół normalne, na wpół jak w jakimś psychiatryku.
Dziś o kolędzie. Nie wiem jak u Was, ale ja jestem chrześcijanką i co roku mamy kolędę. Czyli wizytę księdza z parafii. W sumie to nie wiem czemu one mają służyć. Kiedyś może służyły temu, że proboszcz poznawał i interesował się losami swoich parafian. Ale w dzisiejszych czasach bardziej przypomina zbiórkę kasy.
Jak byłam mała to byłam kilka razy na kolędzie moich rodziców. I już wtedy bolało mnie to, że na co dzień się wyzywali od samego rana do późnej nocy a na kolędzie potrafili udawać nie wiadomo jak zgodne małżeństwo. W ogóle moja mama. Bo ojcu zdarzyło się nie raz narzekać do księdza na nią. Ale ona nigdy nic złego nie powiedziała.
Później nie chodziłam już na kolędy, bo uważałam to za bezsensowność.
I mimo, że już prawie od 5-ciu lat stanowimy odrębną rodzinę nigdy nie robiłam swojej kolędy. Benia robiła ze względu na to, że ksiądz zbierał pieniądze na rehabilitację Roksany. Udawała świętą żeby dostać jak najwięcej kasy, której potem de facto nie przeznaczała na rehabilitację, tylko na życie i fajki.
Skoro ona już nie mieszka z nami spytałam mamę w zeszłym tygodniu czy będzie robić kolędę? Odburknęła mi, że nie będzie, bo to nie jest jej dom.
Pomyślałam sobie O.K. I z początku nie chciałam sama robić kolędy. Chciałam w ten dzień po prostu gdzieś pojechać.
Ale potem stwierdziłam, że jednak tak być nie może i ze względu na Jaśka i jego przyszłe przystąpienie do Komunii Świętej muszę choćby odklepać ten zwyczaj. Bo później moje dziecko mogłoby mieć z tego tytułu problemy.
No i przygotowałam wszystko. Wstałam wcześniej. Ksiądz się i tak spóźnił. Ale zdziwiło mnie zachowanie mojej matki i siostry Ani.
Wstały wcześnie rano jak na nie, bo o 9 i przyszły jeść śniadanie. Potem ciągle siedziały w kuchni. Ich kuchni, która jest obok mojego pokoju. Ale już niebawem. No i jak przyjechał ksiądz moja mama,która na co dzień ledwo chodzi wręcz poleciała po niego na schody. Mi szczena opadła. A najlepsze było to, że przyszła z księdzem i siostrą do mojego pokoju. I de facto odbyła kolędę razem z nami. Także już nic nie rozumiem. Moja matka jest mistrzynią w aktorstwie! Oskar dla niej za tę rolę. To już za trudne na mój głupi móżdżek. Jednak niektórych nie zrozumiem chyba nigdy!
A jak u Was? Obchodzicie kolędę? Czy nie? I co o tym myślicie?
poniedziałek, 11 stycznia 2016
Matko?????
Hej!
Ja nie wiem. Staram się być dobrą matką dla mojego syna i nie wyobrażam sobie abym kiedykolwiek mogła o nim mówić źle. W sensie takim, że o jego wyborach i życiowych decyzjach. Obiecuję nie będę się wtrącać! Niech uczy się na swoich błędach. Ma swoje życie przeżyć po swojemu, tak jak on tego będzie chciał. To prawda wiążemy nadzieję z M że na stare lata doczekamy się gromadki wnuków i że Jaś zajmie się nami w miarę możliwości. Jednak też nie kosztem swojego życia! Z rozsądkiem.
Postanowienie to składam tutaj po ostatnich sytuacjach z moją matką. Matką? No właśnie? Jak nazwać osobę, która mnie urodziła a mimo to nie obchodzi jej kompletnie moje szczęście. Ciągle tylko knuje jak by tutaj mi podłożyć kłody pod nogi.
Ale do rzeczy, bo nie wiecie o co chodzi. W zeszły czwartek odwiedziła ją moja siostra, Benia. Ta co się wyprowadziła we wrześniu. Dziwne, że nie przyjeżdżała wcześniej, jak był M. I oczywiście z moją mamą zaczęły komentować nasze zachowania, naszą pracę, remont. Mojej matce nie podoba się nic co my robimy. I żeby jeszcze cokolwiek dała nam na ten remont. Ja sprzątając powyrzucałam na śmietnik ze strychu cztery bagażniki śmieci. Inaczej tego nie nazwę. Stare ubrania, niepotrzebne graty, łóżeczko po nas, ubranka, kołderki. Wszystko śmierdzące, pełne moli. Według niej wyrzuciłam dobre rzeczy, które ktoś by jeszcze ponosił. Nie wiem kto? W lumpie można kupić lepsze. Teksty typu, że to jakby wywalanie starych ludzi! WTF>? Powiedziała też, że my z M robimy co chcemy nie pytając jej o cokolwiek i tak ma dobrze, że nie ma nawet domu zapisane? Co ma piernik do wiatraka? Jeśli jej mąż, mój ojciec nie przypisał jej całe życie do gospodarstwa, nie zapisał też jako współwłaściciela domu to miała z tym iść do niego. W końcu miała na to całe życie! Skoro było jej dobrze i jeszcze dała sobie zrobić ośmioro dzieci to o co do cholery chodzi jej teraz?
Ja nie zamierzam jej się tłumaczyć i pytać o zgodę. Mam już w końcu 30 lat.
Kilka dni później usłyszałam (no dobra podsłuchałam) jej rozmowę właśnie z tą Benią. I myślałam, że coś mi się śni. Obrobiła mi tak dupę, że hej! Naopowiadała jej, że porobiłam Mirkowi pełno słoików z mięsem, że drugie tyle zabrał kiełbas. Że skoro daję mu jedzenie to nie zarobi na nic. Samochód pewnie ma na kredyt. Spłaca ten kredyt w Niemczech i tylko mu starcza na fajki i piwo. Ale przynajmniej ja go nie muszę tu utrzymywać. Że ona go nie cierpi. Że jak byli u nas znajomi i rodzina w Święta i Nowy Rok ja robiłam im obiady i nie wiadomo co do jedzenia! Że jej i Ani nic nie dam.
Odeszłam, bo poczułam, się jakby ktoś przywalił mi konkretnym obuchem w łeb! Chwilę zajęło mi, abym poszła do obory i mogła się zająć pracą. Nie mogłam uwierzyć i chwilami dalej nie wierzę. To ma być matka? Ma swoją rentę. Ania też ma rentę i chodzi po zapomogi na Gminę po pieniądze na żywność i wydaje to na głupoty. Mama bierze kredyty temu zasranemu Rafałkowi. To niech sobie weźmie kredyt na jedzenie. Co to mnie obchodzi? Fakt, że się zrzekła swojej części "spadku" nie oznacza, że ja mam je teraz do końca życia utrzymywać? Do tej pory dawałam jej kiełbasy, bo robimy własny przerób, dawałam obiady. Ale koniec z tym. Niech sobie same radzą. Mi nikt nie da.
Nie mogę się doczekać jak M zrobi ten remont. Będziemy oddzieleni od nich. Niech mają swoją kuchnię i robią co chcą. Nie będą mi zaglądać po garach czy w portfel.
Moja sprawa komu robię obiadki czy kawki. Mam prawo! Co za ludzie!
Minęły trzy dni od tego a jeszcze mnie trzęsie w środku jak o tym pomyślę. Teraz coraz częściej myślę, że fakt, że ojciec nas bił to była wyłącznie jej wina. I zawsze było mi jej żal. Ale już nie jest. Jest po prostu zgorzkniałą babą, która swojego życia żałuje i za wszelką cenę chce spierdolić życie mi. A pasuje to jej, bo jestem zmuszona mieszkać z nią pod jednym dachem.
Nigdy nie akceptowała Mirka, ale żeby aż tak o nim mówiła?! To jest w końcu mój mąż, ojciec mojego dziecka. Nie jest ideałem. Ale czy ktokolwiek jest? A nie! Zapomniałam ONA i cała reszta mojej rodzinki to chodzące ideały!
Jakby ktoś z Was nie wiedział jak żyć dajcie znać. Oni Wam poukładają życie, oj k.....poukładają!
Amen!
Ja nie wiem. Staram się być dobrą matką dla mojego syna i nie wyobrażam sobie abym kiedykolwiek mogła o nim mówić źle. W sensie takim, że o jego wyborach i życiowych decyzjach. Obiecuję nie będę się wtrącać! Niech uczy się na swoich błędach. Ma swoje życie przeżyć po swojemu, tak jak on tego będzie chciał. To prawda wiążemy nadzieję z M że na stare lata doczekamy się gromadki wnuków i że Jaś zajmie się nami w miarę możliwości. Jednak też nie kosztem swojego życia! Z rozsądkiem.
Postanowienie to składam tutaj po ostatnich sytuacjach z moją matką. Matką? No właśnie? Jak nazwać osobę, która mnie urodziła a mimo to nie obchodzi jej kompletnie moje szczęście. Ciągle tylko knuje jak by tutaj mi podłożyć kłody pod nogi.
Ale do rzeczy, bo nie wiecie o co chodzi. W zeszły czwartek odwiedziła ją moja siostra, Benia. Ta co się wyprowadziła we wrześniu. Dziwne, że nie przyjeżdżała wcześniej, jak był M. I oczywiście z moją mamą zaczęły komentować nasze zachowania, naszą pracę, remont. Mojej matce nie podoba się nic co my robimy. I żeby jeszcze cokolwiek dała nam na ten remont. Ja sprzątając powyrzucałam na śmietnik ze strychu cztery bagażniki śmieci. Inaczej tego nie nazwę. Stare ubrania, niepotrzebne graty, łóżeczko po nas, ubranka, kołderki. Wszystko śmierdzące, pełne moli. Według niej wyrzuciłam dobre rzeczy, które ktoś by jeszcze ponosił. Nie wiem kto? W lumpie można kupić lepsze. Teksty typu, że to jakby wywalanie starych ludzi! WTF>? Powiedziała też, że my z M robimy co chcemy nie pytając jej o cokolwiek i tak ma dobrze, że nie ma nawet domu zapisane? Co ma piernik do wiatraka? Jeśli jej mąż, mój ojciec nie przypisał jej całe życie do gospodarstwa, nie zapisał też jako współwłaściciela domu to miała z tym iść do niego. W końcu miała na to całe życie! Skoro było jej dobrze i jeszcze dała sobie zrobić ośmioro dzieci to o co do cholery chodzi jej teraz?
Ja nie zamierzam jej się tłumaczyć i pytać o zgodę. Mam już w końcu 30 lat.
Kilka dni później usłyszałam (no dobra podsłuchałam) jej rozmowę właśnie z tą Benią. I myślałam, że coś mi się śni. Obrobiła mi tak dupę, że hej! Naopowiadała jej, że porobiłam Mirkowi pełno słoików z mięsem, że drugie tyle zabrał kiełbas. Że skoro daję mu jedzenie to nie zarobi na nic. Samochód pewnie ma na kredyt. Spłaca ten kredyt w Niemczech i tylko mu starcza na fajki i piwo. Ale przynajmniej ja go nie muszę tu utrzymywać. Że ona go nie cierpi. Że jak byli u nas znajomi i rodzina w Święta i Nowy Rok ja robiłam im obiady i nie wiadomo co do jedzenia! Że jej i Ani nic nie dam.
Odeszłam, bo poczułam, się jakby ktoś przywalił mi konkretnym obuchem w łeb! Chwilę zajęło mi, abym poszła do obory i mogła się zająć pracą. Nie mogłam uwierzyć i chwilami dalej nie wierzę. To ma być matka? Ma swoją rentę. Ania też ma rentę i chodzi po zapomogi na Gminę po pieniądze na żywność i wydaje to na głupoty. Mama bierze kredyty temu zasranemu Rafałkowi. To niech sobie weźmie kredyt na jedzenie. Co to mnie obchodzi? Fakt, że się zrzekła swojej części "spadku" nie oznacza, że ja mam je teraz do końca życia utrzymywać? Do tej pory dawałam jej kiełbasy, bo robimy własny przerób, dawałam obiady. Ale koniec z tym. Niech sobie same radzą. Mi nikt nie da.
Nie mogę się doczekać jak M zrobi ten remont. Będziemy oddzieleni od nich. Niech mają swoją kuchnię i robią co chcą. Nie będą mi zaglądać po garach czy w portfel.
Moja sprawa komu robię obiadki czy kawki. Mam prawo! Co za ludzie!
Minęły trzy dni od tego a jeszcze mnie trzęsie w środku jak o tym pomyślę. Teraz coraz częściej myślę, że fakt, że ojciec nas bił to była wyłącznie jej wina. I zawsze było mi jej żal. Ale już nie jest. Jest po prostu zgorzkniałą babą, która swojego życia żałuje i za wszelką cenę chce spierdolić życie mi. A pasuje to jej, bo jestem zmuszona mieszkać z nią pod jednym dachem.
Nigdy nie akceptowała Mirka, ale żeby aż tak o nim mówiła?! To jest w końcu mój mąż, ojciec mojego dziecka. Nie jest ideałem. Ale czy ktokolwiek jest? A nie! Zapomniałam ONA i cała reszta mojej rodzinki to chodzące ideały!
Jakby ktoś z Was nie wiedział jak żyć dajcie znać. Oni Wam poukładają życie, oj k.....poukładają!
Amen!
wtorek, 5 stycznia 2016
Noworoczne myśli-nie postanowienia
Hej!
Ostatnio czytając wszędzie i słysząc ciągle o postanowieniach noworocznych stwierdziłam, że ja chyba takich nie będę robić. Bo co z tego, że zakładam a potem połowa z listy nie wykonana. Cieszy, że coś mogę odhaczyć ale bardzo wkurzają te rzeczy, których nie mogę odfajkować. Ten rok uważam ogólnie za dobry, pomimo wielu problemów, łez, smutków. Dobry pod względem wyjazdu M za granicę, bo powoli wracamy do momentu, gdy nasz kalkulator budżetu nie będzie już na minusie, choć jeszcze pewnie z rok nam zajmie, żeby był na zero. Przez źle płatną pracę i problemy, wypadek M, niemożność pracy i różne inne uzbierało się wiele długów i spraw niepozałatwianych. Teraz powoli je regulujemy. Obyśmy rok 2016 zakończyli z zerem. A nie jak zawsze.
Także postanawiam sobie realizować dalej te plany jakie założyłam w poprzednim roku, bo niestety mimo, że założyłam, że postawimy piwnice-piwnic tych jeszcze nie ma.
Chcę też w miarę możliwości powoli robić coś w tym domu. Kiedyś nie chciałam go remontować, ale nie da się inaczej. Trzeba zmienić dach, wymienić okna i wyremontować wnętrza, przynajmniej dół. Tak, żeby nam się tu w miarę mieszkało. Do momentu aż doczekamy swojego. No i nie będzie trzeba się spieszyć na hip-hip-hura z wykończeniem. Choć jak będzie już stał pewnie sama nie będę mogła się doczekać i będę dążyć, żeby jak najszybciej się wprowadzić. Mieszkamy już prawie 11 lat w ty jednym pokoju i na prawdę docenię każdy metr kwadratowy wolnej przestrzeni.
Może jak ładnie poproszę M to do marca , do Jaśka urodzin doczekamy się drugiego pokoju. M zaczął już remont pokoju taty-teraz ma ta być kuchnia mamy i Ani oraz lokatorów (tak nazywam brata Rafała, który pewnie na wiosnę znów się zwali nam na łeb-oby moja prawniczka szybko zadziałała w jego sprawie, bo nie mogę na typa patrzeć. Przed swoim wyjazdem przebił mi koło w samochodzie i nasłał kontrolę z ARiMR!- także nie dziwcie się, że nie mogę patrzeć).
Od września chcę posłać Jaśka do przedszkola. Młody nie ma z kim się bawić w lgnie do rówieśników i nie tylko. Ja nie poświęcę mu tyle czasu na zabawy ile by potrzebował. Jeszcze się zorientuję jak to będzie wyglądać. Muszę się z nim bliżej wiosny wybrać kilka razy do przedszkola, żeby zobaczył co i jak. A poza tym sama się zorientuję w sytuacji. Niby po takie maluchy przyjeżdża bus na samo podwórko i odwozi. Ale zobaczymy na jakich zasadach, czy trzeba płacić, czy jak?
Poza tym jak on pójdzie do przedszkola ja chętnie zajmę się sobą. Może pójdę na te studia w końcu a może jednak do pracy. Choć skłaniam się bliżej pracy. Nie ważne jakiej, bylebym jej nie musiała zabierać ze sobą do domu. Wiecie -8 godzin-najlepiej jedna zmiana i wracam do domu a dom jest tylko domem a nie miejscem dalszej pracy, jak to było w przypadku mojej pracy w szkole językowej. Wracałam do domu i znów pisanie planu dnia na jutro, sprawdzanie prac, wymyślanie zabaw, ćwiczeń, wypracowań. Nie, nie! Mimo, że to lubiłam to teraz nie mogłabym sobie na to pozwolić. Praca ma mi służyć do zarabiania pieniędzy, które będę mogła wydawać na dom i dziecko oraz realizację swoich potrzeb.
Nie mówiłam nic M, ale złożyłam już kilka ofert, tak się złożyło. Powiem mu jeśli gdziekolwiek będą mnie chcieli. Będę próbować do skutku.
Nie chcę być na zupełnym jego utrzymaniu. Muszę mieć swoje zaplecze w razie czego. Poza tym czuję, że jak pracowałam M traktował mnie inaczej. Tak jak partnera, a teraz czasem mam wrażenie, że jestem tylko kurą domową. I pewnie by chciał kolejne dziecko, a potem Ty babo sobie siedź sama i radź sobie sama.
Z tym dzieckiem to nawet mi proponował. Także odwaliło mu chyba! Naoglądał się w Święta malutkich dzieci u rodziny i znajomym i zaraz pomysły. Nie zważając na mnie czy na nasze położenie.
W tym roku nieuchronnie stuknie mi 30-stka! I nie chcę się obudzić za 10 lat i wyrzucać sobie, że moje życie jest bez sensu. Muszę się wziąć w garść. I to jest mój plan!
Moje odchudzanie pozostawię bez komentarza. Będę dalej działać, mimo, że poległam ostatnio w tej walce.
Co do spraw ogrodu przestrzeń jaką mogłam już zagospodarowałam, ale znacie mnie ja zawsze coś sobie wymyślę. Szklarnia, altana,ogrodzenie. Ale to już chyba też plany nie tylko na jeden rok!
A jak u Was? Piszcie! Lubię czytać Wasze plany i marzenia!
Ostatnio czytając wszędzie i słysząc ciągle o postanowieniach noworocznych stwierdziłam, że ja chyba takich nie będę robić. Bo co z tego, że zakładam a potem połowa z listy nie wykonana. Cieszy, że coś mogę odhaczyć ale bardzo wkurzają te rzeczy, których nie mogę odfajkować. Ten rok uważam ogólnie za dobry, pomimo wielu problemów, łez, smutków. Dobry pod względem wyjazdu M za granicę, bo powoli wracamy do momentu, gdy nasz kalkulator budżetu nie będzie już na minusie, choć jeszcze pewnie z rok nam zajmie, żeby był na zero. Przez źle płatną pracę i problemy, wypadek M, niemożność pracy i różne inne uzbierało się wiele długów i spraw niepozałatwianych. Teraz powoli je regulujemy. Obyśmy rok 2016 zakończyli z zerem. A nie jak zawsze.
Także postanawiam sobie realizować dalej te plany jakie założyłam w poprzednim roku, bo niestety mimo, że założyłam, że postawimy piwnice-piwnic tych jeszcze nie ma.
Chcę też w miarę możliwości powoli robić coś w tym domu. Kiedyś nie chciałam go remontować, ale nie da się inaczej. Trzeba zmienić dach, wymienić okna i wyremontować wnętrza, przynajmniej dół. Tak, żeby nam się tu w miarę mieszkało. Do momentu aż doczekamy swojego. No i nie będzie trzeba się spieszyć na hip-hip-hura z wykończeniem. Choć jak będzie już stał pewnie sama nie będę mogła się doczekać i będę dążyć, żeby jak najszybciej się wprowadzić. Mieszkamy już prawie 11 lat w ty jednym pokoju i na prawdę docenię każdy metr kwadratowy wolnej przestrzeni.
Może jak ładnie poproszę M to do marca , do Jaśka urodzin doczekamy się drugiego pokoju. M zaczął już remont pokoju taty-teraz ma ta być kuchnia mamy i Ani oraz lokatorów (tak nazywam brata Rafała, który pewnie na wiosnę znów się zwali nam na łeb-oby moja prawniczka szybko zadziałała w jego sprawie, bo nie mogę na typa patrzeć. Przed swoim wyjazdem przebił mi koło w samochodzie i nasłał kontrolę z ARiMR!- także nie dziwcie się, że nie mogę patrzeć).
Od września chcę posłać Jaśka do przedszkola. Młody nie ma z kim się bawić w lgnie do rówieśników i nie tylko. Ja nie poświęcę mu tyle czasu na zabawy ile by potrzebował. Jeszcze się zorientuję jak to będzie wyglądać. Muszę się z nim bliżej wiosny wybrać kilka razy do przedszkola, żeby zobaczył co i jak. A poza tym sama się zorientuję w sytuacji. Niby po takie maluchy przyjeżdża bus na samo podwórko i odwozi. Ale zobaczymy na jakich zasadach, czy trzeba płacić, czy jak?
Poza tym jak on pójdzie do przedszkola ja chętnie zajmę się sobą. Może pójdę na te studia w końcu a może jednak do pracy. Choć skłaniam się bliżej pracy. Nie ważne jakiej, bylebym jej nie musiała zabierać ze sobą do domu. Wiecie -8 godzin-najlepiej jedna zmiana i wracam do domu a dom jest tylko domem a nie miejscem dalszej pracy, jak to było w przypadku mojej pracy w szkole językowej. Wracałam do domu i znów pisanie planu dnia na jutro, sprawdzanie prac, wymyślanie zabaw, ćwiczeń, wypracowań. Nie, nie! Mimo, że to lubiłam to teraz nie mogłabym sobie na to pozwolić. Praca ma mi służyć do zarabiania pieniędzy, które będę mogła wydawać na dom i dziecko oraz realizację swoich potrzeb.
Nie mówiłam nic M, ale złożyłam już kilka ofert, tak się złożyło. Powiem mu jeśli gdziekolwiek będą mnie chcieli. Będę próbować do skutku.
Nie chcę być na zupełnym jego utrzymaniu. Muszę mieć swoje zaplecze w razie czego. Poza tym czuję, że jak pracowałam M traktował mnie inaczej. Tak jak partnera, a teraz czasem mam wrażenie, że jestem tylko kurą domową. I pewnie by chciał kolejne dziecko, a potem Ty babo sobie siedź sama i radź sobie sama.
Z tym dzieckiem to nawet mi proponował. Także odwaliło mu chyba! Naoglądał się w Święta malutkich dzieci u rodziny i znajomym i zaraz pomysły. Nie zważając na mnie czy na nasze położenie.
W tym roku nieuchronnie stuknie mi 30-stka! I nie chcę się obudzić za 10 lat i wyrzucać sobie, że moje życie jest bez sensu. Muszę się wziąć w garść. I to jest mój plan!
Moje odchudzanie pozostawię bez komentarza. Będę dalej działać, mimo, że poległam ostatnio w tej walce.
Co do spraw ogrodu przestrzeń jaką mogłam już zagospodarowałam, ale znacie mnie ja zawsze coś sobie wymyślę. Szklarnia, altana,ogrodzenie. Ale to już chyba też plany nie tylko na jeden rok!
A jak u Was? Piszcie! Lubię czytać Wasze plany i marzenia!
niedziela, 3 stycznia 2016
Tydzień odwyku od niego
Hej!
Jak tam u Was po tych wszystkich Świętach i Sylwestrach? U nas zleciało za szybko. Święta jakoś ogarnęłam, chociaż i tak nie było to co co chciałam. Jednak jak spięłam dupę dzień przed Wigilią to się wyrobiłam. I nawet choinkę ustroiliśmy. W samą Wigilię. Bo ja uważam, że wcześniejsze strojenie jej, np. dwa tygodnie przed to za szybko. Jedni nadają sobie tym klimat, ale nie ja.
M dziś wyjechał i mimo, że był ponad dwa tygodnie to dla mnie i dla Jasia za krótko. Nie powiem czasami miałam go już dość. I nie raz powiedziałam, żeby już lepiej jechał. A jak pojechał dziś rano to jakoś tak dziwnie. Pomachaliśmy mu z Jaśkiem przez okno. Na dwór nie wychodziliśmy, bo aż strach. O 7 było -22 stopnie mrozu! Teraz oboje z Jaśkiem nie możemy się odnaleźć w tej naszej samotności.
Pewnie z tydzień potrwa zanim wrócimy do swojego trybu. Jaś rano był zły i obrażony na tatę, że jedzie a teraz ciągle mówi do mnie :" Kiedy tata przyjedzie? Za minutkę?"
Mówię mu, że przecież widziałeś jak pojechał do pracy. Ale Jaś chyba to troszkę wypiera. Nie chce dać po sobie poznać, że tęskni za tatą. Wczoraj jak byliśmy z M na zakupach Jaś został w domu i jak wróciłam przybiegł do mnie i powiedział :"Jasiu tęsknił za Tobą bardzo".
Nigdy mi tego nie mówił. Aż się rozczuliłam.
Teraz oboje tęsknimy.
Przyzwyczaiłam się, że M jest obok. Pozostaje mi mój przyjaciel na mroźne noce.
Jak tam u Was po tych wszystkich Świętach i Sylwestrach? U nas zleciało za szybko. Święta jakoś ogarnęłam, chociaż i tak nie było to co co chciałam. Jednak jak spięłam dupę dzień przed Wigilią to się wyrobiłam. I nawet choinkę ustroiliśmy. W samą Wigilię. Bo ja uważam, że wcześniejsze strojenie jej, np. dwa tygodnie przed to za szybko. Jedni nadają sobie tym klimat, ale nie ja.
M dziś wyjechał i mimo, że był ponad dwa tygodnie to dla mnie i dla Jasia za krótko. Nie powiem czasami miałam go już dość. I nie raz powiedziałam, żeby już lepiej jechał. A jak pojechał dziś rano to jakoś tak dziwnie. Pomachaliśmy mu z Jaśkiem przez okno. Na dwór nie wychodziliśmy, bo aż strach. O 7 było -22 stopnie mrozu! Teraz oboje z Jaśkiem nie możemy się odnaleźć w tej naszej samotności.
Pewnie z tydzień potrwa zanim wrócimy do swojego trybu. Jaś rano był zły i obrażony na tatę, że jedzie a teraz ciągle mówi do mnie :" Kiedy tata przyjedzie? Za minutkę?"
Mówię mu, że przecież widziałeś jak pojechał do pracy. Ale Jaś chyba to troszkę wypiera. Nie chce dać po sobie poznać, że tęskni za tatą. Wczoraj jak byliśmy z M na zakupach Jaś został w domu i jak wróciłam przybiegł do mnie i powiedział :"Jasiu tęsknił za Tobą bardzo".
Nigdy mi tego nie mówił. Aż się rozczuliłam.
Teraz oboje tęsknimy.
Przyzwyczaiłam się, że M jest obok. Pozostaje mi mój przyjaciel na mroźne noce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)