Hej! Sorki, że rzadko wpisuję tutaj cokolwiek teraz, ale brak czasu. Teraz taka piękna pogoda, mamy wózek to korzystamy jak możemy ze spacerków.Poza tym sprzątam podwórko, dość duże, sadzę kwiatki, doprowadzam rabaty do porządku. Przy tym jeszcze z rana oporządzam, potem obiadek gotuję, sprzątam,piorę, prasuję no i najprzyjemniejsze zajmuję się Jaśkiem. Chociaż czasami mam i tego dość.Mój mąż teraz ma bardzo dużo pracy-zresztą kiedy jej nie miał, ale teraz to prawie wcale go nie widuję tyle co przychodzi na posiłki, a najchętniej to by nie przychodził, ale go pilnuję bo bardzo schudł tej zimy. Żebym ja tak chudła.
Przychodzę do Was z zapytaniami i liczę na rady. Otóż miałam nadzieję, że nie pojawią mi się żadne rozstępy, a jednak. I nie wiem co zrobić aby one wyblakły. Doktorek kazał kupić maść na bliznę i na rozstępy, żeby wyblakło. Ale w aptece pan był zielony i zaproponował mi tylko krem z masy perłowej No-Scar. Kupiłam ale nie widzę jakichś oszałamiających efektów. Co wy polecacie na blizny i rozstępy???? Jeden specyfik, czy może dwa osobne, tzn typowo na blizny i typowo na rozstępy?
A z innych spraw to jeszcze chciałabym abyście mi napisały/li w co warto zaopatrzyć apteczkę w razie pierwszej choroby, katarku? Wiadomo, że idzie się do lekarza, ale jednak coś chyba w domu warto mieć?
I jakie kropelki do oczu polecacie? Jaśka chyba wczoraj przewiało i dziś cały dzień prawe oczko mu się ropiło i łzawiło na zmianę.
Jutro szczepienie nasze pierwsze wspólne. Boję się strasznie jak ja to zniosę, bo Jasiek na pewno dzielnie. Potem po szczepieniu od razu pędzimy do Gdańska do poradni związanej z uszkami. Bo jak byliśmy w szpitalu coś sprzęt szwankował i jedno uszko ok a w drugim ciągle hałas pokazywało i kazano mi jechać mimo wszystko jednak na kontrolę.
Czekam na Wasze opinie i produkty warte polecenia. Buziaki.
środa, 24 kwietnia 2013
wtorek, 16 kwietnia 2013
Nowa fryzurka i małe zakupy
Hej!
Dziś post inny niż o dziecku. Szukam wszędzie możliwości oderwania się od tematu dzieci. Bo jak na razie mam dosyć gadek o kupach, karmieniu itp.
Jestem też kobietą w końcu.
Z okazji tego, że miałam urodziny i mój szanowny mąż nie dał mi prezentu postanowiłam sama sprawić sobie przyjemność.
Pierwszą częścią tejże była wycieczka do fryzjera. Obcięłam się całkiem krótko, chodź nie do końca chodziło mi o ten efekt. Ale chyba nie umiem tłumaczyć o co mi chodzi i w rezultacie fryzjerzy zawsze narobią mi na głowie co im się podoba. Nie mówię, że jest jakoś strasznie. Włosy odrosną i będziemy dalej eksperymentować.
To zdjęcie poniżej pokazałam fryzjerowi i moja fryzurka tak prawie wygląda, tzn. tył jest dokładnie taki, ale grzywka jak widać krótsza. Ale poczekam jak podrośnie to będzie super.
W niedzielę byliśmy w Gdańsku Osowie. Mój mąż kupił sobie w końcu wymarzoną spawarkę. A ja postanowiłam sobie wynagrodzić brak prezentu urodzinowego i pojechałam do Deichmanna. Jaśka z Mirkiem zostawiłam u cioci. Wolę jednak sama chodzić na zakupy. Nikt mnie nie pogania, nikt nie mówi, że dużo wydałam. Kupiłam sobie 4 pary butów, bo akurat była nowa dostawa i były jeszcze duże rozmiary. Stwierdziłam, że i tak nie mam żadnych butów wiosennych poza tymi co wam ostatnio pokazywałam, a baleriny nawet latem ponoszę. Więc pokazuję co kupiłam i podam ceny.
Balerinki czarne z przodem cekinowym 69,00zł
Tutaj nie widać koloru, ale są to miętowe pastelowe baleriny. Kosztowały 59,00zł
Te buty były przecenione z 79,00zł na 39,00zł. Zawsze chciałam mieć takie trampki, a skoro były takie tanie to tym bardziej się nie zastanawiałam.
I ostatnie czółenka kremowe. Kosztowały 69,00zł.
Wiem, że ktoś z Was powie, że zaszalałam, ale ja jeżdżę raz na pół roku do Deichmanna i rzadko są moje rozmiary, bo one szybko się rozchodzą. Poza tym która kobieta nie lubi kupować butów???
sobota, 13 kwietnia 2013
I w końcu mamy wózek
Hejka!
Dziś byliśmy na pierwszym spacerze.Wiem może, że późno, ale wcześniej nie było to po prostu możliwe ze względu na brak wózka.
Szukałam jakiegoś odpowiedniego i w przystępnej cenie. Jednak na nowy nas nie stać. Patrzałam po komisach i powiem Wam, że tam to tylko chcą oszukać ludzi. Przynajmniej w tych co ja byłam.Nie dość, że wózki w opłakanym stanie to jeszcze ceny jak za nowe. Był nawet taki jeden wózek Coneco Toledo względnie fajny, ale podniszczony i za 850 zł. Na allegro i tablicy znalazłam taki sam za 450 zł i widać było że mniej zniszczony. Dałam sobie luz z komisami. Zaczęłam przeglądać tablicę.pl i tam znalazłam kilka fajnych modeli. Już nawet mieliśmy w planach jechać je oglądać. Gdy nasz znajomy zaproponował mężowi, że odda nam ciuszki po swoich synkach. Mój mąż zażartował czy może nie chciałby sprzedać wózka. Ten znajomy powiedział że spyta żony. Kolejnego dnia dał nam odpowiedź i okazało się, że chcą sprzedać jednak swój Coneco Mustang 3 w 1. Nie zastanawiając się zgodziłam się, bo cena była atrakcyjna. Nawet nie widziałam tego wózka.Mój mąż sam jechał go oglądać, bo ja już nie miałam siły. I jak z nim przyjechał byłam zachwycona. Wózek w stanie idealnym. Kolor troszkę jasny, bo jasny limonkowy z szarym, ale za te pieniądze warto było. Daliśmy 500 zł. Mój aparat nie robi dobrych zdjęć, więc pokazuję wam ten sam znaleziony na tablicy.
Nie wiem jak dalej ale na pierwszy raz jak dziś nim byliśmy na spacerze to sprawuje się super. Nie jest ciężki, mimo porządnej konstrukcji. Super się prowadzi. Mogę tylko polecić.
Może na kolejnych spacerach uda mi się porobić jakieś fotki z Jaśkiem wewnątrz.
A jak Jaś po spacerze? Idealnie. Jak go ubierałam to się troszkę buntował. Sama nie wiem dlaczego. Zauważyłam, że nie cierpi ubierania czapek. Czy jak wychodzimy czy jak jest po kąpieli. Od razu płacze i się buntuje i stara się ściągnąć poprzez ciągłe wiercenie się.
Jednak udało mi się jakoś go szybko ubrać i jak pojechaliśmy to od razu się uspokoił. Celowo zaczęłam jechać po dziurach i wybojach żeby zasnął i udało się. Spał jak aniołek. Niestety jak przyniosłam go do domu to po pół godziny się obudził. Dziś byliśmy pół godzinki. Jeśli jutro będzie ładnie postaram się być z nim dłużej, żeby zasnął porządnie.
Tymczasem miłej niedzieli. Dobrej nocki.
czwartek, 11 kwietnia 2013
Wizyta u doktorka. Koniec połogu.
Hej!
Wczoraj byłam u doktorka. To znaczy u mojego ginekologa. Co prawda nie minęło jeszcze 6 tygodni, dopiero leci piąty.Jednak mój małżon tak mnie do niego zapisał, a jak chciałam przełożyć wizytę to kolejna byłaby dopiero w maju, a to zdecydowanie za późno. Doktorek pobadał i stwierdził, że mój połóg mogę uznać za zakończony. Macica zeszła się już do swoich rozmiarów, jajniki w porządku. Są już nawet pęcherzyki, które świadczą że niedługo zacznie się owulacja. Z tego tytułu mieliśmy też pogadankę na temat antykoncepcji. Z medycznego punktu widzenia dobrze by było, abym przez dwa kolejne lata nie zaszła w ciążę. Sama bym tego też nie chciała. Wiem, że przyjdzie może taki czas kiedy będę chciała kolejne dziecko, ale na razie o tym nie myślę. Z metod antykoncepcji mam do wyboru spiralę domaciczną, pigułki antykoncepcyjne,prezerwatywy i stosunek przerywany.
Co prawda wzięłam receptę na pigułki,ale obawiam się troszkę że będę po nich tyła. A już i tak jestem dosyć masywna.
Chciałam porozmawiać o tym z moim mężem, ale on nigdy nie ma czasu. Wkurzył mnie i stwierdziłam, że jeśli lekceważy temat to ja się zemszczę w swój sposób. Jak będzie próbował się zbliżyć to mu powiem, że nie mam czasu.I nie będę brała tabletek. Jeśli nawet kiedyś dam się namówić na zbliżenie to albo niech on się zabezpiecza albo niech stosunek jest przerywany. Dlaczego tylko ja mam być odpowiedzialna. Faceci nie muszą się zabezpieczać, łykać tych medykamentów. My kobiety mamy przechlapane jednak. Nie dość, że musimy chodzić w ciąży, rodzić, zajmować się dzieckiem to jeszcze i to.
Może przesadzam, powie nie jedna z Was.Ale mam takie nerwy na mojego męża, że hej!
9 kwietnia miałam urodziny. Nie złożył mi ani życzeń ani nic nie dostałam. Jeszcze wyżył się na mnie bo zakopał się w drodze do domu. Mieszkamy na wybudowaniu i droga wygląda jak bagno teraz.
Po powrocie ze szpitala też jakoś specjalnie się nade mną nie rozczulał. Myślałam, że mi podziękuje za synka, da kwiatki. Ale nic. Mimo, że mu mówiłam jak krowie na rowie, że jak wrócę to chcę coś od niego dostać.
Jaśkiem też się nie zajmuje. Ja cały dzień z nim siedzę. Muszę wszystko porobić i obiad ugotować i posprzątać i siebie ogarnąć. Na dodatek jeszcze mam na głowie gospodarstwo jak on jest w pracy, tnz.muszę oporządzać, karmić świnie.
Ale jak gdzieś jedziemy lub mamy gości to włącza mu się syndrom idealnego tatusia. Przebiera, przewija, karmi, nosi.
I wszyscy mówią jak to ja nie mam dobrze.
Nie mówię on też dużo ma na głowie, ale tak mnie wkurzył tymi urodzinami, że jeszcze mnie trzyma.
Tłumaczę mu, że musi chociażby pokazywać Jaśkowi wzorce zachowań. Bo Jaś też nie będzie mi składał życzeń. Potem jak urośnie też będzie tak żonę traktował. A nie chciałabym tego.
Nie wiem jak docierać do tego chłopa mojego. Czy obrażanie się coś da.
On nawet na to nie reaguje.
Wczoraj byłam u doktorka. To znaczy u mojego ginekologa. Co prawda nie minęło jeszcze 6 tygodni, dopiero leci piąty.Jednak mój małżon tak mnie do niego zapisał, a jak chciałam przełożyć wizytę to kolejna byłaby dopiero w maju, a to zdecydowanie za późno. Doktorek pobadał i stwierdził, że mój połóg mogę uznać za zakończony. Macica zeszła się już do swoich rozmiarów, jajniki w porządku. Są już nawet pęcherzyki, które świadczą że niedługo zacznie się owulacja. Z tego tytułu mieliśmy też pogadankę na temat antykoncepcji. Z medycznego punktu widzenia dobrze by było, abym przez dwa kolejne lata nie zaszła w ciążę. Sama bym tego też nie chciała. Wiem, że przyjdzie może taki czas kiedy będę chciała kolejne dziecko, ale na razie o tym nie myślę. Z metod antykoncepcji mam do wyboru spiralę domaciczną, pigułki antykoncepcyjne,prezerwatywy i stosunek przerywany.
Co prawda wzięłam receptę na pigułki,ale obawiam się troszkę że będę po nich tyła. A już i tak jestem dosyć masywna.
Chciałam porozmawiać o tym z moim mężem, ale on nigdy nie ma czasu. Wkurzył mnie i stwierdziłam, że jeśli lekceważy temat to ja się zemszczę w swój sposób. Jak będzie próbował się zbliżyć to mu powiem, że nie mam czasu.I nie będę brała tabletek. Jeśli nawet kiedyś dam się namówić na zbliżenie to albo niech on się zabezpiecza albo niech stosunek jest przerywany. Dlaczego tylko ja mam być odpowiedzialna. Faceci nie muszą się zabezpieczać, łykać tych medykamentów. My kobiety mamy przechlapane jednak. Nie dość, że musimy chodzić w ciąży, rodzić, zajmować się dzieckiem to jeszcze i to.
Może przesadzam, powie nie jedna z Was.Ale mam takie nerwy na mojego męża, że hej!
9 kwietnia miałam urodziny. Nie złożył mi ani życzeń ani nic nie dostałam. Jeszcze wyżył się na mnie bo zakopał się w drodze do domu. Mieszkamy na wybudowaniu i droga wygląda jak bagno teraz.
Po powrocie ze szpitala też jakoś specjalnie się nade mną nie rozczulał. Myślałam, że mi podziękuje za synka, da kwiatki. Ale nic. Mimo, że mu mówiłam jak krowie na rowie, że jak wrócę to chcę coś od niego dostać.
Jaśkiem też się nie zajmuje. Ja cały dzień z nim siedzę. Muszę wszystko porobić i obiad ugotować i posprzątać i siebie ogarnąć. Na dodatek jeszcze mam na głowie gospodarstwo jak on jest w pracy, tnz.muszę oporządzać, karmić świnie.
Ale jak gdzieś jedziemy lub mamy gości to włącza mu się syndrom idealnego tatusia. Przebiera, przewija, karmi, nosi.
I wszyscy mówią jak to ja nie mam dobrze.
Nie mówię on też dużo ma na głowie, ale tak mnie wkurzył tymi urodzinami, że jeszcze mnie trzyma.
Tłumaczę mu, że musi chociażby pokazywać Jaśkowi wzorce zachowań. Bo Jaś też nie będzie mi składał życzeń. Potem jak urośnie też będzie tak żonę traktował. A nie chciałabym tego.
Nie wiem jak docierać do tego chłopa mojego. Czy obrażanie się coś da.
On nawet na to nie reaguje.
piątek, 5 kwietnia 2013
Kolejne dni w szpitalu.
Hej!
Jedziemy dalej z opisem pobytu w szpitalu. Kolejne dni w szpitalu musiałam już zajmować się Jaśkiem sama. Najgorsze było karmienie. Nie miałam pokarmu. Jaś miał suche i spierzchnięte usta od ciągnięcia cycka. Moje brodawki bolały przy każdym jego pociągnięciu.Były tak zmasakrowane że płakałam z bólu. Mąż mi kupił Bepanthen i posmarowałam. Od razu poczułam ulgę. Poprosiłam o pomoc przy przystawianiu Jaśka, bo ciągle nie było pokarmu. To ona spytała ile piję wody. Powiedziałam, że 2,5litra. Krzyknęła, że to za mało, że powinnam pić co najmniej cztery litry. Podejrzewam, że jakbym powiedziała, że piję 4 to też by powiedziała, że za mało. Na szczęście na nocnej zmianie była milsza położna i na moją prośbę dała dla małego glukozę. Mały całą noc płakał z głodu. Po pierwszej dobie ważył 3830g . Ja zaryczana, że nie mam mleka, że moje dziecko tak chudnie. Na szczęście po tej glukozie Jaś zasnął jak aniołek. Nie wypił nawet 20ml. Tak przespał do rana.Ja dzięki temu też się troszkę zdrzemnęłam. Rano nie wiem co się stało. Chyba dopiero znieczulenie zeszło i nie czułam kręgosłupa, a wręcz kość ogonowa mnie bolała jakby była złamana. Powiedziałam o tym lekarzowi i stwierdził, że to przez to źle podane pierwszy raz znieczulenie. Niby jakiś nerw naruszyli i mogę odczuwać to przez 2 miesiące. Bolało bardziej niż rana.Wyłam z bólu. Każdy krok i ruch był jak dźgnięcie nożem. Dostawałam końskie dawki Ketonalu ale nic nie dawało. Pod prysznicem lekko pomagała gorąca woda. Na dziennej zmianie położne kazały mi dawać Jaśkowi mleko modyfikowane. Nadal nie miałam pokarmu. Zgodziłam się, bo już nie mogłam patrzeć jak Jaś jest głodny i płacze.Z drugiej strony żałuję, bo teraz mamy przez to problem z karmieniem naturalnym.W niedzielę pediatra obejrzała Jaśka i powiedziała, że jeśli mnie ginekolodzy wypiszą w poniedziałek to mały też dostanie wypis. Mimo, iż był lekko zażółcony. Jednak pediatra stwierdziła, że to jest żółtaczka fizjologiczna i nic mu z tego tytułu nie grozi. Tak więc w poniedziałek wyszliśmy do domku. Pogoda była okropna. Ja nie miałam grubej czapeczki dla Jaśka. Poszłam na dół do sklepu po czapeczkę, ale tam mieli już same wiosenne. Więc ubraliśmy Jaśkowi dwie. Na drogę jeszcze Jaś dostał mleko modyfikowane. Dojechaliśmy do domku cali i zdrowi, mimo,iż ledwo wyjechaliśmy. Mieszkam na wybudowaniu i nie mamy sąsiadów i dlatego, że to jedyny dom rzadko odśnieżają drogę. Jednak mój mąż się rozpędził i jakoś przebił te zaspy. Trzęsło nami jak nie wiem. Rana bolała mnie okropnie przez to, że musiał tak jechać. No ale cóż to Polska właśnie. Jak przyjechałam to zadzwoniłam na Gminę żeby odśnieżyli, bo jestem z noworodkiem i musimy mieć możliwość wyjazdu w razie gdyby coś się działo, to dopiero o 16 jechał pług. Na dodatek z powodu zimy zamarzła nam pompa do wody i teraz musimy przywozić wodę w butelkach i baniakach, żeby jakoś funkcjonować. Mama dzwoniła na gminę,straż aby podstawili jakąś cysternę ale mają to gdzieś. Nadal nie mamy wody. Pranie wozimy do teściów.Na szczęście dostałam pieniążki za urodzenie Jaśka i możemy naprawić tę pompę. Wszystko będzie kosztowało 4000zł. Chciałam te pieniądze przeznaczyć na projekt domu, ale trudno tak dłużej żyć nie możemy bez wody. Nikt z rodzeństwa się tym nie interesuje, bo to przecież ja dostałam wszystko i teraz ja muszę naprawiać. Gdyby nie Jaś nie robilibyśmy tego, ale cóż.
Jedziemy dalej z opisem pobytu w szpitalu. Kolejne dni w szpitalu musiałam już zajmować się Jaśkiem sama. Najgorsze było karmienie. Nie miałam pokarmu. Jaś miał suche i spierzchnięte usta od ciągnięcia cycka. Moje brodawki bolały przy każdym jego pociągnięciu.Były tak zmasakrowane że płakałam z bólu. Mąż mi kupił Bepanthen i posmarowałam. Od razu poczułam ulgę. Poprosiłam o pomoc przy przystawianiu Jaśka, bo ciągle nie było pokarmu. To ona spytała ile piję wody. Powiedziałam, że 2,5litra. Krzyknęła, że to za mało, że powinnam pić co najmniej cztery litry. Podejrzewam, że jakbym powiedziała, że piję 4 to też by powiedziała, że za mało. Na szczęście na nocnej zmianie była milsza położna i na moją prośbę dała dla małego glukozę. Mały całą noc płakał z głodu. Po pierwszej dobie ważył 3830g . Ja zaryczana, że nie mam mleka, że moje dziecko tak chudnie. Na szczęście po tej glukozie Jaś zasnął jak aniołek. Nie wypił nawet 20ml. Tak przespał do rana.Ja dzięki temu też się troszkę zdrzemnęłam. Rano nie wiem co się stało. Chyba dopiero znieczulenie zeszło i nie czułam kręgosłupa, a wręcz kość ogonowa mnie bolała jakby była złamana. Powiedziałam o tym lekarzowi i stwierdził, że to przez to źle podane pierwszy raz znieczulenie. Niby jakiś nerw naruszyli i mogę odczuwać to przez 2 miesiące. Bolało bardziej niż rana.Wyłam z bólu. Każdy krok i ruch był jak dźgnięcie nożem. Dostawałam końskie dawki Ketonalu ale nic nie dawało. Pod prysznicem lekko pomagała gorąca woda. Na dziennej zmianie położne kazały mi dawać Jaśkowi mleko modyfikowane. Nadal nie miałam pokarmu. Zgodziłam się, bo już nie mogłam patrzeć jak Jaś jest głodny i płacze.Z drugiej strony żałuję, bo teraz mamy przez to problem z karmieniem naturalnym.W niedzielę pediatra obejrzała Jaśka i powiedziała, że jeśli mnie ginekolodzy wypiszą w poniedziałek to mały też dostanie wypis. Mimo, iż był lekko zażółcony. Jednak pediatra stwierdziła, że to jest żółtaczka fizjologiczna i nic mu z tego tytułu nie grozi. Tak więc w poniedziałek wyszliśmy do domku. Pogoda była okropna. Ja nie miałam grubej czapeczki dla Jaśka. Poszłam na dół do sklepu po czapeczkę, ale tam mieli już same wiosenne. Więc ubraliśmy Jaśkowi dwie. Na drogę jeszcze Jaś dostał mleko modyfikowane. Dojechaliśmy do domku cali i zdrowi, mimo,iż ledwo wyjechaliśmy. Mieszkam na wybudowaniu i nie mamy sąsiadów i dlatego, że to jedyny dom rzadko odśnieżają drogę. Jednak mój mąż się rozpędził i jakoś przebił te zaspy. Trzęsło nami jak nie wiem. Rana bolała mnie okropnie przez to, że musiał tak jechać. No ale cóż to Polska właśnie. Jak przyjechałam to zadzwoniłam na Gminę żeby odśnieżyli, bo jestem z noworodkiem i musimy mieć możliwość wyjazdu w razie gdyby coś się działo, to dopiero o 16 jechał pług. Na dodatek z powodu zimy zamarzła nam pompa do wody i teraz musimy przywozić wodę w butelkach i baniakach, żeby jakoś funkcjonować. Mama dzwoniła na gminę,straż aby podstawili jakąś cysternę ale mają to gdzieś. Nadal nie mamy wody. Pranie wozimy do teściów.Na szczęście dostałam pieniążki za urodzenie Jaśka i możemy naprawić tę pompę. Wszystko będzie kosztowało 4000zł. Chciałam te pieniądze przeznaczyć na projekt domu, ale trudno tak dłużej żyć nie możemy bez wody. Nikt z rodzeństwa się tym nie interesuje, bo to przecież ja dostałam wszystko i teraz ja muszę naprawiać. Gdyby nie Jaś nie robilibyśmy tego, ale cóż.
Poród- cesarka
Hej! Sorki, że tak późno, ale nie miałam cały dzień czasu. Teraz moje dwa skarby już śpią, a ja mimo zmęczenie postanowiłam coś tu popisać, bo nie chcę tylko zajmować się dzieckiem i gotowaniem, mimo iż to lubię. Ale jednak jakiś kontakt ze światem trzeba mieć, choćby dla higieny psychiki.
Więc kontynuując mój pobyt w szpitalu. W piątek wzięli mnie na porodówkę przed ósmą. Podłączyli oxytocynę. Leżałam i kwiczałam do 11. Skurcze stawały się coraz mocniejsze, na szczęście z brzucha. Położna powiedziała, że to dobrze rokuje na kolejne porody.Jeśli bym rodziła naturalnie niby skurcze z brzucha są słabsze. Gdy dostałam już 5 cm rozwarcia w końcu założono mi cewnik i kazano iść na salę operacyjną. Szłam na samej koszuli jaką dostałam , czyli krótkiej. Lazłam z gołym tyłkiem. A jak zimno mi było, bo zdjęto mi skarpety. Kazano się rozebrać do naga i położyć na łóżko operacyjne.Zimne jak cholera. Z tego wszystkiego i z zimna dostałam aż drgawek. Stresujące było to czekanie na to aż się zacznie. Zanim przyszli lekarze i anestezjolog bardzo się stresowałam. Mimo iż atmosfera była przednia. Lekarze i położne śmiali się i żartowali na całego. Opowiadali sobie anegdotki przez całą operację.
W końcu pojawiła się pani anestezjolog. Kazała usiąść i wygiąć się w łuk. Ledwo dałam radę. Wkuła mi się w kręgosłup i nie trafiła. Więc wyjęła i jeszcze raz. Z pierwszego wkłucia poleciało dużo krwi, bo mówiła, że trysnęło. Kolejne wkłucie już udane. Po chwili zrobiło mi się ciepło w nogi i nic nie czułam już. Czułam jakby mnie od połowy nie było. Dziwne ale i fajne uczucie w porównaniu z tym co się działo po ustąpieniu znieczulenia. Potem lekarze się zastanawiali gdzie nacinać, bo mam pieprzyk w tym miejscu i jeden z nich się śmiał, że trzeba go ominąć bo taki ładny.Faktycznie nacięli milimetr wyżej.
Potem miałam lekki odlot. Dostałam tlen i coś w żyłę i powróciłam do żywych, ale już czułam jak odpływam. Kompletnie nie miałam na to wpływu.
Potem anestezjolog uprzedziła mnie, że poczuję nieprzyjemne szarpnięcie w brzuchu i faktycznie był to moment wyciągnięcia Jaśka. Pan doktor mi go pokazał od przodu i od tyłu i powiedział: "I ma pani swojego mężczyznę". Oniemiałam bo Jasiek nie płakał w ogóle i wyglądał co najmniej nieatrakcyjnie cały od tej mazi płodowej. Lekko się przestraszyłam tym brakiem krzyku. Oddano go położnej i wtedy jak ryknął. Byłam taka szczęśliwa. Łzy leciały mi ciurkiem. Pani anestezjolog śmiała się, że weźmie go jeśli mi się nie podoba skoro płaczę, jednak pewna miła położna powiedziała do niej, że to ze szczęścia. Jak teraz to piszę to mam jeszcze łzy w oczach. Nigdy tej chwili nie zapomnę. I tego ciepła w sercu i tego ogromu miłości niewypowiedzianej. Masakra! Nie da się tego opisać w żadnych słowach!
Położna powycierała Jaśka, owinęła. Dostałam do przeczytania jego bransoletkę czy się zgadzają dane. Założono mu ją i pokazano mi jeszcze raz mojego aniołka. Następnie Jaś pojechał na oddział a mnie zaszywano.Lekarze zrobili zakład ile Jaś waży, bo rano na badaniu miał niby 3800. Specjalnie położna zadzwoniła na noworodki, żeby spytać i okazało się, że Jaś ma 4200. Byłam zachwycona i dumna z siebie, że taki duży jest. Potem przełożono mnie na łóżko i zawieziono na położniczy. Tam zajęły się mną od razu przemiłe położne. Cały czas do mnie zaglądały, zmieniały podkłady, mierzyły ciśnienie i temperaturę. Poza tym zachwycały się nad Jaśkiem i pocieszały mnie. Te miłe słowa dużo dla mnie znaczyły. Parę razy się poryczałam, że nie ma ze mną Mirka. Jaśka dostałam po godzinie na pierś i potem już ze mną był cały dzień i noc. Zabrano go tylko na szczepienie i mycie.Karmiłam go cały czas, jednak nie było pokarmu. Jaś zawzięcie ssał cycuszki. Zasypiał ze zmęczenia. A ja cały czas na niego patrzyłam. Znieczulenie zeszło i dopiero wtedy poczułam ból. Był straszny, a w ogóle kurczenie się macicy. Czułam się okropnie, ale nie zapłakałam z bólu ani raz. Położna mówiła że jestem dzielna, bo normalnie rozmawiałam i wszystko, gdzie niektóre kobiety z bólu nawet nic nie mówią i nie chcą dziecka.Ja właśnie nie chciałam go oddać.
O 24 położna kazała mi usiąść na łóżku i spróbować wstać, ale ledwo usiadłam. Nie wstawałam już bo czułam że mam galaretowate nogi jeszcze i nie chciałam żeby miały problem i mnie dźwigały więc się położyłam z powrotem.Wtedy też odłożono Jaśka do kojca a ja mogłam się troszkę przespać. Spałam ale czułam każdy jego ruch, pisk, wręcz oddech. Rano odłączono mi cewnik. Poszłam pierwszy raz do toalety i mogłam się umyć w sali, tzn zęby i buzię.Każdy ruch sprawiał mi straszny ból. Jeszcze jak teraz o tym pomyślę to czuję to jakby na sobie. Koszmar.Ale dałam radę.Potem posiedziałam troszkę na łóżku i już musiałam się zająć Jaśkiem. Bałam się go przebierać i ruszać. Bałam się, że coś mu zrobię.Jednak z czasem ten lęk minął i dawałam radę.
Więc kontynuując mój pobyt w szpitalu. W piątek wzięli mnie na porodówkę przed ósmą. Podłączyli oxytocynę. Leżałam i kwiczałam do 11. Skurcze stawały się coraz mocniejsze, na szczęście z brzucha. Położna powiedziała, że to dobrze rokuje na kolejne porody.Jeśli bym rodziła naturalnie niby skurcze z brzucha są słabsze. Gdy dostałam już 5 cm rozwarcia w końcu założono mi cewnik i kazano iść na salę operacyjną. Szłam na samej koszuli jaką dostałam , czyli krótkiej. Lazłam z gołym tyłkiem. A jak zimno mi było, bo zdjęto mi skarpety. Kazano się rozebrać do naga i położyć na łóżko operacyjne.Zimne jak cholera. Z tego wszystkiego i z zimna dostałam aż drgawek. Stresujące było to czekanie na to aż się zacznie. Zanim przyszli lekarze i anestezjolog bardzo się stresowałam. Mimo iż atmosfera była przednia. Lekarze i położne śmiali się i żartowali na całego. Opowiadali sobie anegdotki przez całą operację.
W końcu pojawiła się pani anestezjolog. Kazała usiąść i wygiąć się w łuk. Ledwo dałam radę. Wkuła mi się w kręgosłup i nie trafiła. Więc wyjęła i jeszcze raz. Z pierwszego wkłucia poleciało dużo krwi, bo mówiła, że trysnęło. Kolejne wkłucie już udane. Po chwili zrobiło mi się ciepło w nogi i nic nie czułam już. Czułam jakby mnie od połowy nie było. Dziwne ale i fajne uczucie w porównaniu z tym co się działo po ustąpieniu znieczulenia. Potem lekarze się zastanawiali gdzie nacinać, bo mam pieprzyk w tym miejscu i jeden z nich się śmiał, że trzeba go ominąć bo taki ładny.Faktycznie nacięli milimetr wyżej.
Potem miałam lekki odlot. Dostałam tlen i coś w żyłę i powróciłam do żywych, ale już czułam jak odpływam. Kompletnie nie miałam na to wpływu.
Potem anestezjolog uprzedziła mnie, że poczuję nieprzyjemne szarpnięcie w brzuchu i faktycznie był to moment wyciągnięcia Jaśka. Pan doktor mi go pokazał od przodu i od tyłu i powiedział: "I ma pani swojego mężczyznę". Oniemiałam bo Jasiek nie płakał w ogóle i wyglądał co najmniej nieatrakcyjnie cały od tej mazi płodowej. Lekko się przestraszyłam tym brakiem krzyku. Oddano go położnej i wtedy jak ryknął. Byłam taka szczęśliwa. Łzy leciały mi ciurkiem. Pani anestezjolog śmiała się, że weźmie go jeśli mi się nie podoba skoro płaczę, jednak pewna miła położna powiedziała do niej, że to ze szczęścia. Jak teraz to piszę to mam jeszcze łzy w oczach. Nigdy tej chwili nie zapomnę. I tego ciepła w sercu i tego ogromu miłości niewypowiedzianej. Masakra! Nie da się tego opisać w żadnych słowach!
Położna powycierała Jaśka, owinęła. Dostałam do przeczytania jego bransoletkę czy się zgadzają dane. Założono mu ją i pokazano mi jeszcze raz mojego aniołka. Następnie Jaś pojechał na oddział a mnie zaszywano.Lekarze zrobili zakład ile Jaś waży, bo rano na badaniu miał niby 3800. Specjalnie położna zadzwoniła na noworodki, żeby spytać i okazało się, że Jaś ma 4200. Byłam zachwycona i dumna z siebie, że taki duży jest. Potem przełożono mnie na łóżko i zawieziono na położniczy. Tam zajęły się mną od razu przemiłe położne. Cały czas do mnie zaglądały, zmieniały podkłady, mierzyły ciśnienie i temperaturę. Poza tym zachwycały się nad Jaśkiem i pocieszały mnie. Te miłe słowa dużo dla mnie znaczyły. Parę razy się poryczałam, że nie ma ze mną Mirka. Jaśka dostałam po godzinie na pierś i potem już ze mną był cały dzień i noc. Zabrano go tylko na szczepienie i mycie.Karmiłam go cały czas, jednak nie było pokarmu. Jaś zawzięcie ssał cycuszki. Zasypiał ze zmęczenia. A ja cały czas na niego patrzyłam. Znieczulenie zeszło i dopiero wtedy poczułam ból. Był straszny, a w ogóle kurczenie się macicy. Czułam się okropnie, ale nie zapłakałam z bólu ani raz. Położna mówiła że jestem dzielna, bo normalnie rozmawiałam i wszystko, gdzie niektóre kobiety z bólu nawet nic nie mówią i nie chcą dziecka.Ja właśnie nie chciałam go oddać.
O 24 położna kazała mi usiąść na łóżku i spróbować wstać, ale ledwo usiadłam. Nie wstawałam już bo czułam że mam galaretowate nogi jeszcze i nie chciałam żeby miały problem i mnie dźwigały więc się położyłam z powrotem.Wtedy też odłożono Jaśka do kojca a ja mogłam się troszkę przespać. Spałam ale czułam każdy jego ruch, pisk, wręcz oddech. Rano odłączono mi cewnik. Poszłam pierwszy raz do toalety i mogłam się umyć w sali, tzn zęby i buzię.Każdy ruch sprawiał mi straszny ból. Jeszcze jak teraz o tym pomyślę to czuję to jakby na sobie. Koszmar.Ale dałam radę.Potem posiedziałam troszkę na łóżku i już musiałam się zająć Jaśkiem. Bałam się go przebierać i ruszać. Bałam się, że coś mu zrobię.Jednak z czasem ten lęk minął i dawałam radę.
środa, 3 kwietnia 2013
Pobyt w szpitalu.
Hej!
Jasiek śpi sobie koło mnie smacznie, więc mam chwilkę żeby popisać.
Zastanawiałam się o czym mogłabym napisać i uważam, że może komuś się przyda mój opis pobytu w szpitalu. Rodziłam w szpitalu w Kościerzynie, jeśli ktoś wie gdzie to jest może opinia się przyda.
Jak wiecie do szpitala trafiłam w czwartek rano. Udałam się tak jak poinstruował mnie mój lekarz prowadzący na Izbę Przyjęć. Na samym wstępie zostałam potraktowana okropnie. Trafiłam na starą, wredną położną, straszną służbistkę. Ledwo chodziłam a ta poganiała mnie że mam się rozebrać w 3 minuty. Ledwo wyjęłam rzeczy z torby, żeby się przebrać już pytała czy jestem ubrana. Nie wiem jak to zrobiłam ale musiałam być ubrana w mig. Potem leciała na patologię ze mną.
Acha bym zapomniała. Jeszcze przy wypisywaniu dokumentów naskoczyła na mnie dlaczego przyjechałam tu rodzić skoro jestem z innego powiatu. Zacofana czy co?!
Zostawiłam to bez komentarza, gdyż uznałam to za wredotę i tyle. Lekarz informował mnie że mogę nawet rodzić w wodzie w Pucku jeśli chcę i nie mają prawa mnie odesłać do domu a ta wredota.....
Ale podejrzewam, że naskoczyła tak na mnie dlatego, że chodziłam prywatnie do lekarza i jego pacjentki wszystkie rodzą w tym szpitalu, mimo, że przyjmuje w powiecie Bytowskim a pracuje w Kościerskim.
Przez to jej podejście czułam się strasznie i nawet ciśnienie mi podeszło.
Potem na patologii też musiałam pokazać dokumenty i potem zostałam zbadana przez lekarza. Miałam lekkie rozwarcie, mimo że nic nie czułam. Po części biurokracyjnej zaprowadzono mnie do sali. Leżały tam dwie panie na podtrzymaniu. Miały już dzieci i wymądrzały się czego to one nie wiedzą. Na szczęście miałam to gdzieś. Pomyślałam sobie, że teraz się mądrują a jak były w pierwszej ciąży to miały też gały na wierzchu.
Cały dzień przychodziły co chwilka położne i badały tętno i robiły KTG. Na szczęście inne położne w tym szpitalu były bardzo miłe, do rany przyłóż. Bo już bałam się że będą jak ta z IZBY i to będzie męka.
Mój mąż był bardziej wystraszony niż ja.Pojechał szybko do domu. Chyba był wzruszony że mnie tam zostawia i nie chciał się rozpłakać.
Nudziło mi się tam jak nie wiem, ale na szczęście spałam całą noc dobrze.W piątek obudziłam się o 6. Poszłam pod prysznic. Przed ósmą była już po mnie położna. Zaprowadziła mnie na porodówkę . Dostałam oxytocynę na pobudzenie macicy do pracy. Resztę napiszę jutro, bo to już będzie sam przebieg porodu. Poza tym nie chcę żeby posty były za długie.
Dobrej Nocki Wam życzę!
Jasiek śpi sobie koło mnie smacznie, więc mam chwilkę żeby popisać.
Zastanawiałam się o czym mogłabym napisać i uważam, że może komuś się przyda mój opis pobytu w szpitalu. Rodziłam w szpitalu w Kościerzynie, jeśli ktoś wie gdzie to jest może opinia się przyda.
Jak wiecie do szpitala trafiłam w czwartek rano. Udałam się tak jak poinstruował mnie mój lekarz prowadzący na Izbę Przyjęć. Na samym wstępie zostałam potraktowana okropnie. Trafiłam na starą, wredną położną, straszną służbistkę. Ledwo chodziłam a ta poganiała mnie że mam się rozebrać w 3 minuty. Ledwo wyjęłam rzeczy z torby, żeby się przebrać już pytała czy jestem ubrana. Nie wiem jak to zrobiłam ale musiałam być ubrana w mig. Potem leciała na patologię ze mną.
Acha bym zapomniała. Jeszcze przy wypisywaniu dokumentów naskoczyła na mnie dlaczego przyjechałam tu rodzić skoro jestem z innego powiatu. Zacofana czy co?!
Zostawiłam to bez komentarza, gdyż uznałam to za wredotę i tyle. Lekarz informował mnie że mogę nawet rodzić w wodzie w Pucku jeśli chcę i nie mają prawa mnie odesłać do domu a ta wredota.....
Ale podejrzewam, że naskoczyła tak na mnie dlatego, że chodziłam prywatnie do lekarza i jego pacjentki wszystkie rodzą w tym szpitalu, mimo, że przyjmuje w powiecie Bytowskim a pracuje w Kościerskim.
Przez to jej podejście czułam się strasznie i nawet ciśnienie mi podeszło.
Potem na patologii też musiałam pokazać dokumenty i potem zostałam zbadana przez lekarza. Miałam lekkie rozwarcie, mimo że nic nie czułam. Po części biurokracyjnej zaprowadzono mnie do sali. Leżały tam dwie panie na podtrzymaniu. Miały już dzieci i wymądrzały się czego to one nie wiedzą. Na szczęście miałam to gdzieś. Pomyślałam sobie, że teraz się mądrują a jak były w pierwszej ciąży to miały też gały na wierzchu.
Cały dzień przychodziły co chwilka położne i badały tętno i robiły KTG. Na szczęście inne położne w tym szpitalu były bardzo miłe, do rany przyłóż. Bo już bałam się że będą jak ta z IZBY i to będzie męka.
Mój mąż był bardziej wystraszony niż ja.Pojechał szybko do domu. Chyba był wzruszony że mnie tam zostawia i nie chciał się rozpłakać.
Nudziło mi się tam jak nie wiem, ale na szczęście spałam całą noc dobrze.W piątek obudziłam się o 6. Poszłam pod prysznic. Przed ósmą była już po mnie położna. Zaprowadziła mnie na porodówkę . Dostałam oxytocynę na pobudzenie macicy do pracy. Resztę napiszę jutro, bo to już będzie sam przebieg porodu. Poza tym nie chcę żeby posty były za długie.
Dobrej Nocki Wam życzę!
wtorek, 2 kwietnia 2013
Jesteśmy
Hej!
Z góry przepraszam wszystkich , którzy się martwili za moją długą nieobecność.
Już tłumaczę-nie miałam po prostu internetu. A zajęta byłam dzieckiem na tyle, że internet nie był mi do szczęścia potrzebny. Teraz jak już poznaliśmy się z Jaśkiem i znamy swój rytm dnia mogę czasem gdzieś wyskoczyć i porobić zakupy lub rachunki.
No ale do rzeczy, bo pewnie wszyscy jesteście ciekawi jak Jaś. Więc Wam go przedstawiam:
Z góry przepraszam wszystkich , którzy się martwili za moją długą nieobecność.
Już tłumaczę-nie miałam po prostu internetu. A zajęta byłam dzieckiem na tyle, że internet nie był mi do szczęścia potrzebny. Teraz jak już poznaliśmy się z Jaśkiem i znamy swój rytm dnia mogę czasem gdzieś wyskoczyć i porobić zakupy lub rachunki.
No ale do rzeczy, bo pewnie wszyscy jesteście ciekawi jak Jaś. Więc Wam go przedstawiam:
To zdjęcie w dniu urodzin, czyli 8 MARCA. Jaś miał 4,2 kg i 57 cm długości i oczywiście 10 punktów w skali Apgar.
Coś więcej napiszę jutro i w kolejnych dniach. Teraz wracam do mojego szczęścia. Pozdrawiam. Obiecuję, że będę pisać częściej i muszę też nadrobić Wasze blogi.
Na koniec zdjęcie z 9 MARCA. Tu Jaś już nie jest taki opuchnięty.
Kocham go!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)