Hej!
No jasny szlag mnie zaraz trafi! Chciałam zrobić sobie na jutro na śniadanie koktajl. Wszystko ładnie, pięknie. Włączam blender. Małe P-Y-K. I nie działa! Wyłączam.Włączam i tak chyba z 10 razy! No i wiedziałam, że tak będzie. Zepsuty. Chyba się przepalił.
Szukam pośpiesznie gwarancji-jak już znajduję po prawie godzinnym poszukiwaniu to się okazuje, że minęła w maju! No szlag! Ten blender to było moje marzenie. Kosztował 370 zł i troszkę czasu mi zajęło zanim go kupiłam. A zepsuł się tak szybko. Z początku go używałam rzadko. Jednak ostatnio od jakiegoś roku to codziennie lub co drugi dzień. Jednak co ma być do wszystkiego -jest do niczego. Najpierw chciałam blender tylko do koktajli. Jednak stwierdziłam, że może już taki konkretny. No i kupiłam ten. No i miał robić wszystko:kruszyć lód, miksować ciepłe, zimne, siekać, ciąć. Próbowałam wszystkiego ale po jakimś czasie noże i pudełko do siekania i cięcia oraz kruszenia się zepsuło. Nie można było kruszyć lodu, bo nóż nie dawał rady i przekręcał się na siłę. Po czym się zdarł i już nie działał. Po jakimś czasie drugie pudełko i noże to samo. Został tylko blender ręczny no ale i ten teraz wyzionął ducha, jak powiedziałby to Tomek od Słonia :"popełnił samobójstwo".
Tak więc zmiksowałam koktajl mikserem. Nie do końca się udało. Jednak dobrze, że wersja była z truskawek i mango.
Także muszę kupić sobie nowy blender. Ale tym razem chyba kupię tylko taki do koktajli. Kurcze a niedawno były takie w Biedronce i nie drogie. Nawet oglądałam, ale stwierdziłam, że mój jeszcze ok to po co kolejny. I wykrakałam.
A jakiś miesiąc temu "samobójstwo popełnił" mikser. Kupiłam nowy. Ale tamten przynajmniej swoje przeszedł, odsłużył, bo miałam go już 11 lat. I była to nagroda w szkolnym konkursie w 3 klasie technikum.
Możecie mi polecić jakiś blender do koktajli, nie drogi, żeby przynajmniej się zwrócił.
sobota, 24 października 2015
wtorek, 20 października 2015
Shane wirkes - house practise
Hej!
Czuję się słaba. Jestem słaba i samotna. Nie radzę sobie z tym. Wkurwiam się na siebie. Wkurwiam się na Jaśka. Ostatnio on przeze mnie coraz bardziej obrywa. Jednak maska jest. Udaję twardą. Bo co?Nie powiem Mirkowi, żeby wracał. Sama wiem, że jakby wrócił to lepiej by nie było. A pewnie gorzej. Do dupy. I jeszcze ta piosenka-rozwaliła mnie. Sama się nią katuję, włączając raz po raz od nowa. Może jak się wyryczę to mi pomoże.
Czuję się słaba. Jestem słaba i samotna. Nie radzę sobie z tym. Wkurwiam się na siebie. Wkurwiam się na Jaśka. Ostatnio on przeze mnie coraz bardziej obrywa. Jednak maska jest. Udaję twardą. Bo co?Nie powiem Mirkowi, żeby wracał. Sama wiem, że jakby wrócił to lepiej by nie było. A pewnie gorzej. Do dupy. I jeszcze ta piosenka-rozwaliła mnie. Sama się nią katuję, włączając raz po raz od nowa. Może jak się wyryczę to mi pomoże.
poniedziałek, 19 października 2015
Wittchen
Hej!
Po chrzcinach wróciłam zmęczona i cięższa o kilka kilogramów . No ile można jeść??? Moja dieta chyba za bardzo poszła ostatnio w odstawkę! W piątek wraca siostra Ania ze szpitala to odkurzę rower. Bo bardzo mi tego brakuje. Moja mama nie chce zostawać z Jaśkiem sama. Boi się, że jej by się coś mogło stać ze względu na wiek, a mały musiałby to oglądać. Ale to chyba tylko wymówka. Bo moja mama za bardzo mu na wszystko pozwalała i nadal pozwala. A on jej wtedy broi na potęgę. Sama już chyba nawet wolę go z nią nie zostawiać, bo zauważyłam jak wracam po chwili to on już ma rogi. Ostatnio w ogóle brakuje mu męskiego ramienia i autorytetu w postaci ojca.
Na Wszystkich Świętych Mirek też nie przyjedzie-także bomba! Tylko się pochlastać! Już mi się odechciewa nawet jechać do niego na Święta.
Ale nie o tym dziś. Dziś chciałam napisać, że ja również dopchałam się w sobotę 17 października do koszyka z torebkami Wittchen w Lidlu.
Walka była ostra. Przyjechałam z Jaśkiem o 7.50 i byłam pewna, że tłumu nie uświadczysz! A tu? Jakieś osób. Myślę sobie- no super! Już mam torebkę. I nawet nie chciało mi się wychodzić z samochodu. Ale potem pomyślałam sobie, że jednak może wyjdę i tylko pójdę i zobaczę chociaż jak te torebki wyglądają. Jak ludzie się pchali w wejściu to nie do opisania. Ja i tak byłam na końcu więc weszłam spokojnie. Spokojnie poszłam za tłumem. Ale zanim doszłam nie było nic! Ani jednej! Ludzie pobrali po 10 sztuk torebek! Jedna pani nawet przyciągnęła męża z koszykiem, który niczym tygrys bronił jej łupów. A ta sobie jakieś pół godziny wybierała. Wzięła kilka sztuk. Resztę odłożyła. Jedni się wymieniali modelami. No i w moje ręce trafiły dwa modele pogardzone przez innych. I zauważyłam dziwną tendencję. Jeśli ktoś odłożył torebkę to gdy leżała nikt jej nie brał. Tak jakby myślał, że jakaś gorsza, bo ją z powrotem odłożyli. Jednak jak ja wzięłam to za chwilę aż dwie panie się chciały wymieniać. Paranoja! No i z dwojga złego wybrałam ten model
Obczajałam na tę bordową, ten sam model. Jednak nie dało rady. Miałam jeszcze w ręku taką czarną jak ta na obrazku na podłodze po prawej stronie. Gruby pasek i niby ok. Jednak za krótki jak dla mnie. A w ręku nie zamierzam nosić. I tylko dlatego wzięłam tę co wzięłam. Jest duża. Jednak martwi mnie ten dość cienki pasek. Ale trudno -zobaczymy! Może zda egzamin. Jeśli tak to w przyszłym roku ustawiam się do bitwy po inne modele. Jest to moja pierwsza tak droga torebka. I pierwsza ze skóry. Wcześniej najdroższa jaką miałam kosztowała 100 zł. Także szał!
A Wy upolowaliście coś?
Ja z początku byłam sceptyczna. Dużo opinii się naczytałam. Jednak ile ludzi tyle opinii! Jedni mówią że te Lidlowskie są gorszej jakości. Jedni, że nawet w salonie może się zdarzyć szajs. Ale wtedy o ile droższy. Także nie wiem. Nie namawiam. Ja spróbowałam i sama ocenię.
Po chrzcinach wróciłam zmęczona i cięższa o kilka kilogramów . No ile można jeść??? Moja dieta chyba za bardzo poszła ostatnio w odstawkę! W piątek wraca siostra Ania ze szpitala to odkurzę rower. Bo bardzo mi tego brakuje. Moja mama nie chce zostawać z Jaśkiem sama. Boi się, że jej by się coś mogło stać ze względu na wiek, a mały musiałby to oglądać. Ale to chyba tylko wymówka. Bo moja mama za bardzo mu na wszystko pozwalała i nadal pozwala. A on jej wtedy broi na potęgę. Sama już chyba nawet wolę go z nią nie zostawiać, bo zauważyłam jak wracam po chwili to on już ma rogi. Ostatnio w ogóle brakuje mu męskiego ramienia i autorytetu w postaci ojca.
Na Wszystkich Świętych Mirek też nie przyjedzie-także bomba! Tylko się pochlastać! Już mi się odechciewa nawet jechać do niego na Święta.
Ale nie o tym dziś. Dziś chciałam napisać, że ja również dopchałam się w sobotę 17 października do koszyka z torebkami Wittchen w Lidlu.
Walka była ostra. Przyjechałam z Jaśkiem o 7.50 i byłam pewna, że tłumu nie uświadczysz! A tu? Jakieś osób. Myślę sobie- no super! Już mam torebkę. I nawet nie chciało mi się wychodzić z samochodu. Ale potem pomyślałam sobie, że jednak może wyjdę i tylko pójdę i zobaczę chociaż jak te torebki wyglądają. Jak ludzie się pchali w wejściu to nie do opisania. Ja i tak byłam na końcu więc weszłam spokojnie. Spokojnie poszłam za tłumem. Ale zanim doszłam nie było nic! Ani jednej! Ludzie pobrali po 10 sztuk torebek! Jedna pani nawet przyciągnęła męża z koszykiem, który niczym tygrys bronił jej łupów. A ta sobie jakieś pół godziny wybierała. Wzięła kilka sztuk. Resztę odłożyła. Jedni się wymieniali modelami. No i w moje ręce trafiły dwa modele pogardzone przez innych. I zauważyłam dziwną tendencję. Jeśli ktoś odłożył torebkę to gdy leżała nikt jej nie brał. Tak jakby myślał, że jakaś gorsza, bo ją z powrotem odłożyli. Jednak jak ja wzięłam to za chwilę aż dwie panie się chciały wymieniać. Paranoja! No i z dwojga złego wybrałam ten model
Obczajałam na tę bordową, ten sam model. Jednak nie dało rady. Miałam jeszcze w ręku taką czarną jak ta na obrazku na podłodze po prawej stronie. Gruby pasek i niby ok. Jednak za krótki jak dla mnie. A w ręku nie zamierzam nosić. I tylko dlatego wzięłam tę co wzięłam. Jest duża. Jednak martwi mnie ten dość cienki pasek. Ale trudno -zobaczymy! Może zda egzamin. Jeśli tak to w przyszłym roku ustawiam się do bitwy po inne modele. Jest to moja pierwsza tak droga torebka. I pierwsza ze skóry. Wcześniej najdroższa jaką miałam kosztowała 100 zł. Także szał!
A Wy upolowaliście coś?
Ja z początku byłam sceptyczna. Dużo opinii się naczytałam. Jednak ile ludzi tyle opinii! Jedni mówią że te Lidlowskie są gorszej jakości. Jedni, że nawet w salonie może się zdarzyć szajs. Ale wtedy o ile droższy. Także nie wiem. Nie namawiam. Ja spróbowałam i sama ocenię.
sobota, 17 października 2015
Ciągle sama
Hejka!
Nie było mnie znowu długo ale uwijałam się jak w ukropie, żeby dokończyć te prace ogrodowe, które zaplanowałam. Po drodze troszkę innych spraw i jak już codziennie wieczorem mówiłam sobie, żeby napisać coś na blogu zachciewało mi się spać.
No i na świeżo w emocjach czasami nie warto pisać o niektórych sprawach. W tym wypadku czas działa na korzyść.Bo jakbym napisała na "świeżo" o tym co mnie gryzie co drugie słowo by pewnie padało jakieś niecenzuralne słowo.
Otóż jutro idziemy na chrzciny. Idziemy z Jaśkiem. A miało być tak pięknie i miło. M miał przyjechać. Ja już odliczałam dni. Jaś to samo. A w środę dowiedziałam się, że M jednak nie przyjedzie. Nie dostał wolnego, bo jeden facet, który z nim pracuje musiał jechać teraz do Polski. I mimo, że M powiedział o tym wyjeździe już jak przyjechał ostatnim razem to tamten nic nie mówił. Wkurza mnie też, że tamten "dziadek" bo tak go z M nazywamy nie ma małych dzieci, żona dopiero od niego wyjechała, a była tam 2 tygodnie. Nie miał żadnego ważnego powodu dla jakiego mógłby jechać (no chyba, że nie powiedział). Szef ,M też się wkurzył całą tą sytuacją i powiedział, że jak "dziadek" wróci to sobie tydzień posiedzi bez pracy. Ale jakoś nie wierzę w to. Mają tyle pracy, że na pewno tego nie zrobi. M mógłby też pojechać na siłę. Powiedzieć, że jedzie i tyle. Jednak potem mogłoby się okazać, że nie ma do czego wracać.
Ja jestem wściekła. Ostatnio jest mi ciężko z Jaśkiem. On ma jakieś złe humory, dziwne zachowania. W sensie, że wpada w szał czasem z byle powodu, czasem jak mu czegoś nie pozwolę i wtedy bije, rzuca czym popadnie. Liczyłam na to, że jak przyjedzie M- chociaż na te dwa dni to mnie choć troszkę odciąży. A nie dość, że mnie nie odciąży to jeszcze sytuacja się pogorszyła. Bo ileż można tłumaczyć małemu chłopcu dlaczego tata nie przyjechał.
Wczoraj M do nas nawet nie zadzwonił wieczorem i przez myśl mi przemknęło, że może jednak nam zrobi niespodziankę i pojawi się rano w domu. Ale rano zadzwonił i powiedział tylko, że zasnął i nie zdążył zadzwonić. A już liczyłam na cud.
Nie wiem jak wyrobię. Trzymajcie kciuki, że nie załamię się nerwowo po jutrzejszym dniu. Buziole!
Nie było mnie znowu długo ale uwijałam się jak w ukropie, żeby dokończyć te prace ogrodowe, które zaplanowałam. Po drodze troszkę innych spraw i jak już codziennie wieczorem mówiłam sobie, żeby napisać coś na blogu zachciewało mi się spać.
No i na świeżo w emocjach czasami nie warto pisać o niektórych sprawach. W tym wypadku czas działa na korzyść.Bo jakbym napisała na "świeżo" o tym co mnie gryzie co drugie słowo by pewnie padało jakieś niecenzuralne słowo.
Otóż jutro idziemy na chrzciny. Idziemy z Jaśkiem. A miało być tak pięknie i miło. M miał przyjechać. Ja już odliczałam dni. Jaś to samo. A w środę dowiedziałam się, że M jednak nie przyjedzie. Nie dostał wolnego, bo jeden facet, który z nim pracuje musiał jechać teraz do Polski. I mimo, że M powiedział o tym wyjeździe już jak przyjechał ostatnim razem to tamten nic nie mówił. Wkurza mnie też, że tamten "dziadek" bo tak go z M nazywamy nie ma małych dzieci, żona dopiero od niego wyjechała, a była tam 2 tygodnie. Nie miał żadnego ważnego powodu dla jakiego mógłby jechać (no chyba, że nie powiedział). Szef ,M też się wkurzył całą tą sytuacją i powiedział, że jak "dziadek" wróci to sobie tydzień posiedzi bez pracy. Ale jakoś nie wierzę w to. Mają tyle pracy, że na pewno tego nie zrobi. M mógłby też pojechać na siłę. Powiedzieć, że jedzie i tyle. Jednak potem mogłoby się okazać, że nie ma do czego wracać.
Ja jestem wściekła. Ostatnio jest mi ciężko z Jaśkiem. On ma jakieś złe humory, dziwne zachowania. W sensie, że wpada w szał czasem z byle powodu, czasem jak mu czegoś nie pozwolę i wtedy bije, rzuca czym popadnie. Liczyłam na to, że jak przyjedzie M- chociaż na te dwa dni to mnie choć troszkę odciąży. A nie dość, że mnie nie odciąży to jeszcze sytuacja się pogorszyła. Bo ileż można tłumaczyć małemu chłopcu dlaczego tata nie przyjechał.
Wczoraj M do nas nawet nie zadzwonił wieczorem i przez myśl mi przemknęło, że może jednak nam zrobi niespodziankę i pojawi się rano w domu. Ale rano zadzwonił i powiedział tylko, że zasnął i nie zdążył zadzwonić. A już liczyłam na cud.
Nie wiem jak wyrobię. Trzymajcie kciuki, że nie załamię się nerwowo po jutrzejszym dniu. Buziole!
niedziela, 4 października 2015
Akcja roku
Hej!
Nie było mnie znowu długo. I tak sobie myślałam o tym codziennie żeby napisać. Ale jako samotna matka mam tyle roboty, że nie wiem w co wsadzić ręce
Oburzycie się pewnie o to"samotna". Ale tak się czuję ostatnio. Ciężko mi samej dawać radę ze wszystkim. Jaś się rozchorował. A jeszcze kilka dni temu jak czytałam u Marty o katarze pomyślałam sobie :" O, jak dobrze, że Jaś nie choruje ostatnio" No i wykrakałam. Jaś chory. A jak chory to przylepa mamy. Ciągle chce, żeby go tulić i brać opa. No to noszę, tulę. Boli mnie kręgosłup, ale co tam. Muszę dać radę, bo nie mam na kogo liczyć. Mirek jak był w domu to nie pomagał mi za dużo. Jednak w sytuacji choroby dziecka czy mojej mogłam na niego liczyć. Teraz nie mam nikogo. Wstaję jeszcze dopóki Jaś śpi, czyli o 5-6 rano i idę do obory zrobić co trzeba, żeby potem być z Jaśkiem. No i jest mi ciężko.
Ale to o czym napiszę teraz przebije wszystko. W środę byłam na pogrzebie wujka M. Po powrocie do domu szybko szłam się przebrać i chciałam iść robić swoje. Jednak do pokoju wpadł mój brat Rafał vel Kolgejt i naskoczył na mnie, że mam przyjść, bo geodeta przyjechał wyznaczać działkę.
Zanim podniosłam szczękę z ziemi i przyszłam do siebie on zaczął coś mówić, że przecież mu się należy itp. Owszem sąd zasądził podział spadku po ojcu. Brakowało jednego zdania w umowie darowizny i niestety moja darowizna jest wliczana do spadku ojca. Jednak to nie jest tak, że on sobie wybierze na jakim polu chce dzielić sobie hektary. Tylko musi odbyć się postępowanie spadkowe. Wtedy potrzebny jest rzeczoznawca, który to wyceni i dopiero wtedy oni dostaną swoje części spadku.
Jednak braciszek myślał chyba, że ja jestem jakaś głupia do potęgi i pójdę i tak od ręki dam mu co chce.
Jeszcze głupszy był geodeta,który zgodził się na wydzielenie działki bez aktu własności.
Mój prawnik już złożył zawiadomienie na prokuraturę o popełnieniu przez nich przestępstwa. I będą się martwić. Jak już kiedyś pisałam koniec dobrej i naiwnej Ewy. Kolgejt oczywiście później sapał do mnie ale już niedługo mam nadzieję z nami pomieszka. Mieszka za darmo i jeszcze ciągle jakieś problemy. Tę sprawę też mój prawnik już załatwia.
Czasami już nie mam na to wszystko siły. Jednak jak patrzę na Jaśka śpiącego w łóżeczku, wiem, że dla niego warto walczyć. Nie ważne czy on kiedyś sprzeda to gospodarstwo czy je poprowadzi.
Nie było mnie znowu długo. I tak sobie myślałam o tym codziennie żeby napisać. Ale jako samotna matka mam tyle roboty, że nie wiem w co wsadzić ręce
Oburzycie się pewnie o to"samotna". Ale tak się czuję ostatnio. Ciężko mi samej dawać radę ze wszystkim. Jaś się rozchorował. A jeszcze kilka dni temu jak czytałam u Marty o katarze pomyślałam sobie :" O, jak dobrze, że Jaś nie choruje ostatnio" No i wykrakałam. Jaś chory. A jak chory to przylepa mamy. Ciągle chce, żeby go tulić i brać opa. No to noszę, tulę. Boli mnie kręgosłup, ale co tam. Muszę dać radę, bo nie mam na kogo liczyć. Mirek jak był w domu to nie pomagał mi za dużo. Jednak w sytuacji choroby dziecka czy mojej mogłam na niego liczyć. Teraz nie mam nikogo. Wstaję jeszcze dopóki Jaś śpi, czyli o 5-6 rano i idę do obory zrobić co trzeba, żeby potem być z Jaśkiem. No i jest mi ciężko.
Ale to o czym napiszę teraz przebije wszystko. W środę byłam na pogrzebie wujka M. Po powrocie do domu szybko szłam się przebrać i chciałam iść robić swoje. Jednak do pokoju wpadł mój brat Rafał vel Kolgejt i naskoczył na mnie, że mam przyjść, bo geodeta przyjechał wyznaczać działkę.
Zanim podniosłam szczękę z ziemi i przyszłam do siebie on zaczął coś mówić, że przecież mu się należy itp. Owszem sąd zasądził podział spadku po ojcu. Brakowało jednego zdania w umowie darowizny i niestety moja darowizna jest wliczana do spadku ojca. Jednak to nie jest tak, że on sobie wybierze na jakim polu chce dzielić sobie hektary. Tylko musi odbyć się postępowanie spadkowe. Wtedy potrzebny jest rzeczoznawca, który to wyceni i dopiero wtedy oni dostaną swoje części spadku.
Jednak braciszek myślał chyba, że ja jestem jakaś głupia do potęgi i pójdę i tak od ręki dam mu co chce.
Jeszcze głupszy był geodeta,który zgodził się na wydzielenie działki bez aktu własności.
Mój prawnik już złożył zawiadomienie na prokuraturę o popełnieniu przez nich przestępstwa. I będą się martwić. Jak już kiedyś pisałam koniec dobrej i naiwnej Ewy. Kolgejt oczywiście później sapał do mnie ale już niedługo mam nadzieję z nami pomieszka. Mieszka za darmo i jeszcze ciągle jakieś problemy. Tę sprawę też mój prawnik już załatwia.
Czasami już nie mam na to wszystko siły. Jednak jak patrzę na Jaśka śpiącego w łóżeczku, wiem, że dla niego warto walczyć. Nie ważne czy on kiedyś sprzeda to gospodarstwo czy je poprowadzi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)