Strony

środa, 23 grudnia 2015

W dupę takie Święta!

Hej!
Nie czuję magii Świąt w tym roku! Wcale! Staram się ale nie wychodzi. Powiesiłam na okno lampki i renifery, stare z zeszłego roku. Młody zwalił je dwa razy, a raz urwał kabel. Naprawiłam. Bo co to dla mnie! Odkąd M wyjechał muszę wszystko sama umieć ogarnąć. I powiem Wam, że boję się wypowiedzieć te słowa ale przyzwyczaiłam się do naszej samotności. M wrócił tydzień szybciej niż miał. Ale i on i ja nie możemy się odnaleźć. Młody szaleje. Czego nie wymusi na mnie idzie do ojca, a ten że chce mu wynagrodzić swój wyjazd pozwala mu na wszystko. Nie wiem jak dalej ma wyglądać wychowanie naszego dziecka, skoro ja po swojemu a M po swojemu!
Jutro Wigilia a ja nic nie mam. Zrobiłam niby jakieś zakupy, ale w sumie to odechciewa mi się tych Świąt! Dobrze, że pierogi szybciej porobiłam. Będzie co jeść przynajmniej!
M zaczął remont. Wymienił drzwi frontowe i okno w jednym pokoju, a sprzątania miałam na dwa dni. Poza tym nie dogadujemy się ostatnio. Tak jak Marta  odczuwam fakt, że to nie ja zarabiam na dom i wszystko inne. Jednak widać, że nie tylko teściowa ma mnie za nieroba! Zapierdalam ile fabryka da. Jednak nie wiem czy kiedykolwiek ktokolwiek to doceni?! I stwierdzam, że w przyszłym roku olewam Święta kompletnie. Chciałam. Chciałam żeby było super! Żeby był stół wigilijny, żeby mój syn miał to czego ja nigdy nie miałam. Jednak jak to mówią dobrymi chęciami piekło wybrukowane! Oboje z M nie mieliśmy przykładu jak powinny wyglądać Święta i teraz pomimo starań nic nie wychodzi. Staramy się i spinamy za bardzo. W przyszłym roku olewam Święta.  Nie będę już naciskać na te rodzinne, w domu. Powoli zaczynam rozumieć ludzi, którzy w tym okresie wyjeżdżają na wczasy lub gdzieś w góry. Może to i pójście na łatwiznę a może lepsze rozwiązanie i mniejsze zło? Pomyślimy czy w przyszłym roku też tak nie zrobić?
A wy jak? Choinka już ustrojona dwa tygodnie temu?

wtorek, 8 grudnia 2015

Wyprowadzka, remont, decyzje, decyzje, decyzje......

Hej!
Czy ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda? Ale nawet jeśli nie to i tak będę pisać. To mi pomaga. Ostatnio nie mogłam się zebrać do pisania z powodu jesiennej chandry. Nie cierpię jesieni i zimy. Nie ważne czy jest ładna czy nie. Nie ma słońca a słońce to mój motor życia. A że nadal siedzę udupiona w czterech ścianach z powodu tej cholernej rwy kulszowej to postanowiłam coś tu skrobnąć.
Od momentu wyjazdu M za granicę wiele razy miałam ochotę spakować torby i uciec. Po prostu zostawić to wszystko i jechać. Jednak mąż sprowadzał mnie zawsze na ziemię. Bo może i znalazłabym tam pracę, z mieszkaniem też nie byłoby problemu ale nie jest łatwo zostawić wszystko na co się tak ciężko pracowało. Nie po to walczę o tę ziemię po sądach żeby ją sprzedać. A tak pewnie z czasem by się stało. Bo nie można mieć wszystkiego. Zdaję sobie sprawę że nie dalibyśmy rady ciągnąć gospodarstwa i pracować na obczyźnie. Dla Jaśka było by lepiej żyć tam bo miałby tatę przy sobie ale i nauczyłby się języka. Tylko czy zostawiając to wszystko tu byłoby do czego wracać po latach? Moja rodzinka bierze co chce jak ja jestem w domu, a co dopiero jakby mnie nie było. Po ostatniej historii z geodetą to jestem w stanie spodziewać się wszystkiego po nich. Potem niedawno temu miałam podłożone metal pod koła samochodu i ruszając przebiłam sobie koło. Także wiecie.
M też mówi mi, że nie wiadomo jak będzie sytuacja wyglądać tam z pracą. Raz zarobi dużo a raz tyle że ledwo starcza na bieżąco. Wiadomo że w każdej chwili może być bez pracy, sądząc po rotacji pracowników jaka tam się odbywa. No i na razie stanęło na tym, że nie decydujemy się na wyjazd. Ale nigdy nie mówię nigdy, bo jak widać życie dość często weryfikuje nasze plany. Jednak na razie stanęło na tym że chyba jednak będziemy robić remont tego domu. Nie całego, bo na to potrzeba by tyle samo kasy co na nowy. Ale przynajmniej na te 2-3 lata chcemy wyremontować sobie kuchnię mojej mamy i z niej zrobić salon z kuchnią. A  w naszym pokoju, który do tej pory jest wszystkim: kuchnią, sypialnią, salonem i pokojem dziecka -zrobimy pokój dla Jaśka i w nim w jednym kącie chcę zrobić sobie kącik z biurkiem. Postanowiłam powrócić na studia. Rozmawiałam ostatnio z dobrą znajomą ze studiów i mówiłam, że się nie czuję na siłach, że dziecko, że jestem już za stara. Że zanim skończę studia to będę babcią. A ona uświadomiła mnie, że robiła studia pracując w sklepie na kasie, z dwójką dzieci, kredytem na dom, mężem momentami bez pracy i dziś ma co prawda 40 lat ale jest szczęśliwa że może uczyć i co mnie zdziwiło robi kolejny kierunek. W sumie to już kończy.
Co do remontu nie chciałam nigdy remontować tego domu, bo jest w złym stanie technicznym i potrzeba wielu nakładów finansowych. Ale wiadomo potrzebujemy miejsca i o ile z małym Jaśkiem było fajnie w jednym pokoju to widzę że i ja jak i on potrzebujemy miejsca. A domu w rok bez kredytu nie postawimy. W kredyt się pchać nie chcemy. Więc trzeba poświęcić troszkę kasy i jednak wyremontować ten dom troszkę. Pocieszam się, że jak wyremontujemy to już będziemy mogli tu mieszkać do momentu aż zrobimy przynajmniej jedno piętro na gotowo w naszym domu.
Są momenty że kłócę się z moją mamą i mam ochotę wprowadzić się choćby do obory, żeby mieć spokój. Ale nie da się. Muszę jakoś wytrzymać jeszcze. Najgorzej że aby zrobić z mamy kuchni sobie pokój musimy zrobić najpierw dla niej kuchnię w pokoju mojego taty. Tam trzeba założyć hydraulikę, wycekolować i wymalować, wymienić okno. A to są dodatkowe koszty których ona nie poniesie. Bo skoro my chcemy to nasz biznes w tym. Mogłaby żyć w tym syfie do końca życia i nie jest zadowolona że chcemy remontować. Dziś znów się z nią pokłóciłam. Chyba nigdy nie zrozumiem jej podejścia do dzieci jako matki. Żałosne.

sobota, 5 grudnia 2015

Rwa kulszowa

Hej!
Ja od kilku dni umieram. I nie jest mi do śmiechu. We wtorek dźwignęłam za ciężki worek i mam. Znów mnie dorwała. Potem już nie mogłam dojść do domu. I tak dwa dni w łóżku. Nawet kichnąć nie mogłam ani kaszlnąć, bo robiąc to czułam każdy kawałek mojego kręgosłupa i nerwu. Po dwóch dniach na tabletkach przeciwbólowych i maściach oraz plastrach rozgrzewających jako tako wstałam. Ania wykonuje za mnie wszystkie prace w gospodarstwie i te gdzie trzeba coś dźwigać. A ja się wkurwiam i już kombinuję, wymyślam co by tu, żeby nie siedzieć bezczynnie. Nie lubię marnować czasu na leżenie czy siedzenie. Dzień w którym nic nie zrobię jest dniem straconym. No to robiliśmy wczoraj robiliśmy pierniczki, a dziś pierogi. Będzie już z głowy na święta. Jak przyjedzie M będzie i tak dość dużo zajęć. Mam w planie jeszcze jutro zrobić pierogi z kapustą i grzybami. Nigdy nie robiłam. Zawsze na tapecie miałam ruskie i z truskawkami, ale trzeba się rozwijać. Może jakieś ze szpinakiem i fetą? Ponoć dobre?!
Wyjęłam już Świąteczne poszewki na poduszki. Dokupiłam sobie w Pepco i w Biedronce kocyki. Bo nie miałam żadnych do okrywania się. A fajnie poleżeć w Święta, pooglądać filmy pod takim kocykiem. A że są one małe to wzięłam dwa żebyśmy się pomieścili. Już nie mogę się doczekać kiedy wróci M. I nie czekam na te Święta. Tylko na niego. Jaś też codziennie pyta kiedy tata przyjedzie. Wczoraj w nocy nawet płakał i wołał tatę. Także widać, że strasznie tęskni. Jak M wróci nie wypuścimy go chyba w ogóle z domu!
A jak tam u Was? Robicie już coś na Święta? Macie może jakiś sprawdzony przepis na farsze do pierogów?
Pierniczki robiliśmy wg przepisu z książki Cukiernia Lidla-Przepisy mistrza Pawła Małeckiego.
Buziaki!

wtorek, 10 listopada 2015

-49 % w Rossmanie

Hej!
Dawno mnie nie było. Powody te same co zwykle. Dużo pracy i różnych obowiązków. A wieczorami jak siadam to chcę się tylko odmóżdżać przed telewizorem.
Ostatnio miałam w ogóle jakieś załamanie jesienne. To pewnie przez tą pogodę oraz brak męża w domu. Nie ma go już dwa miesiące. Ostatnio też był tylko dwa dni. I to jest zdecydowanie za mało. Teraz zobaczymy się dopiero w Święta Bożego Narodzenia, czyli nie będzie go 3 miesiące. Nie wiem jak ja to wytrzymam. Jaśkowi jest źle. Ciągle mówi o tacie. A ja wtedy jeszcze bardziej się przygnębiam.Mieliśmy jechać do M. przed Świętami ale pewnie nie pojedziemy, bo nie uda mi się wyrobić dowodu dla młodego. M musi być przy tym obecny. Plan był taki żebyśmy jechali (lecieli) do M tydzień przed Świętami. Porobili jakieś zakupy i razem wrócili na Święta do domu. Ale pewnie będziemy czekać na niego.
Postanowiłam przerwać tą jesienną szarugę za oknem i w sercu i przy okazji zakupów do domu zachęcona przez wiele blogów udałam się do Rossmana. Nie kupowałam już sobie żadnych kosmetyków kolorowych długo, bo wszystko mam a kupuję tylko jak mi się coś skończy. Rzadko się maluję, przeważnie w niedzielę oraz jak gdzieś jadę, np do znajomych czy lekarza. Na zakupy rzadko się maluję.  I wiem, że na prawdę nic nie potrzebowałam. Obyło by się bez tych rzeczy. Jednak chciałam sobie sprawić przyjemność.Tak po prostu.
Kupiłam sobie kilka rzeczy, które na pewno wykorzystam:
1. Maybelline Gel Eyeliner  black noir- kosztował normalnie 34,79zł a ja dałam 17,75  zł. Kiedyś miałam eyeliner w słoiczku z elfa i byłam bardzo zadowolona. Zobaczymy jak ten się spisze?
2. Cień Loreal Paris -kremowy nr 201 Nude. Jest to kremowy cień z lekkimi brokatowymi drobinkami. Jednak nie są jakieś nachalne.  Kolor też jest taki neutralny. Takie ostatnio lubię. Zobaczymy. Kosztował normalnie 39,99 a ja dałam 20,39. Jak za jeden cień to ogólnie drogo. Jednak spróbuję czy warto inwestować w porządne firmy czy lepiej kupić całą paletkę ale tańszych cieni.
3.Rimmel tusz wake me up. Tusz ma dodawać objętości. Kosztował normalnie 34,99 zł a ja dałam za niego 17,84 zł. Jak na tusz to cena spoko. Jak by vył po tyle w cenie regularnej to bym kupowała częsciej.
4.Co do ust to w zeszłym tygodniu kupiłam tylko błyszczyk MaxFactor nr 60 Polished Fuchsia. Skończył mi się ostatnio jeden z moich ulubionych błyszczyków z Vipery i ten z MaxFactora ma bardzo podobny kolor. Dlatego go kupiłam. Jakoś szminek nie używam a mam kilka i nie mogę ich wykończyć. I dopóki ich nie skończę to nie kupię nic nowego. Tak postanowiłam. Zajmie mi to chyba kilka lat. Błyszczyk kosztował normalni 31,99 a j a dałam 20zł.


A wy co kupiłyście/kupiliście? Czy nie kupujecie nic gdy są takie akcje promocyjne?

Jeszcze jedna rzecz jaka mnie zdenerwowała to fakt, że ludzie dostają jakiegoś szału jak są promocje. Pchają się jak nawiedzeni. I nie patrzą gdzie odkładają kosmetyk. A najgorsze, że niektóre laski zamiast testować testery otwierają nowe produkty. Helloł? Wtf? Nie wiem czy nikt tego nie może kontrolować? Potem chcesz kupić taki cień np a jakaś lala zrobiła w nim dziurę swoim paznokciem?!
W ogóle wydaje mi się, że tyle kosmetyków i pędzli do makijażu wystarczy. Jak sądzicie? Nie rozumiem jak znane vlogerki mające po kilka szuflad kosmetyków kolorowych wykorzystują je? Pewnie jednej trzeciej nie zużyją?

sobota, 24 października 2015

Zepsuł się!

Hej!
No jasny szlag mnie zaraz trafi! Chciałam zrobić sobie na jutro na śniadanie koktajl. Wszystko ładnie, pięknie. Włączam blender. Małe P-Y-K. I nie działa! Wyłączam.Włączam i tak chyba z 10 razy! No i wiedziałam, że tak będzie. Zepsuty. Chyba się przepalił.
Szukam pośpiesznie gwarancji-jak już znajduję po prawie godzinnym poszukiwaniu to się okazuje, że minęła w maju! No szlag! Ten blender to było moje marzenie. Kosztował 370 zł i troszkę czasu mi zajęło zanim go kupiłam. A zepsuł się tak szybko. Z początku go używałam rzadko. Jednak ostatnio od jakiegoś roku to codziennie lub co drugi dzień. Jednak co ma być do wszystkiego -jest do niczego. Najpierw chciałam blender tylko do koktajli. Jednak stwierdziłam, że może już taki konkretny. No i kupiłam ten. No i miał robić wszystko:kruszyć lód, miksować ciepłe, zimne, siekać, ciąć. Próbowałam wszystkiego ale po jakimś czasie noże i pudełko do siekania i cięcia oraz kruszenia się zepsuło. Nie można było kruszyć lodu, bo nóż nie dawał rady i przekręcał się na siłę. Po czym się zdarł i już nie działał. Po jakimś czasie drugie pudełko i noże to samo. Został tylko blender ręczny no ale i ten teraz wyzionął ducha, jak powiedziałby to Tomek od Słonia :"popełnił samobójstwo".
Tak więc zmiksowałam koktajl mikserem. Nie do końca się udało. Jednak dobrze, że wersja była z truskawek i mango.
Jedyne co zostało z blendera to ten dzbanek na koktajl.
Także muszę kupić sobie nowy blender. Ale tym razem chyba kupię tylko taki do koktajli. Kurcze a niedawno były takie w Biedronce i nie drogie. Nawet oglądałam, ale stwierdziłam, że mój jeszcze ok to po co kolejny. I wykrakałam.
A jakiś miesiąc temu "samobójstwo popełnił" mikser. Kupiłam nowy. Ale tamten przynajmniej swoje przeszedł, odsłużył, bo miałam go już 11 lat. I była to nagroda w szkolnym konkursie w 3 klasie technikum.
Możecie mi polecić jakiś blender do koktajli, nie drogi, żeby przynajmniej się zwrócił.

wtorek, 20 października 2015

Shane wirkes - house practise

Hej!
Czuję się słaba. Jestem słaba i samotna. Nie radzę sobie z tym. Wkurwiam się na siebie. Wkurwiam się na Jaśka. Ostatnio on przeze mnie coraz bardziej obrywa. Jednak maska jest. Udaję twardą. Bo co?Nie powiem Mirkowi, żeby wracał. Sama wiem, że jakby wrócił to lepiej by nie było. A pewnie gorzej. Do dupy. I jeszcze ta piosenka-rozwaliła mnie. Sama się nią katuję, włączając raz po raz od nowa. Może jak się wyryczę to mi pomoże.

poniedziałek, 19 października 2015

Wittchen

Hej!
Po chrzcinach wróciłam zmęczona i cięższa o kilka kilogramów . No ile można jeść??? Moja dieta chyba za bardzo poszła ostatnio w odstawkę! W piątek wraca siostra Ania ze szpitala to odkurzę rower. Bo bardzo mi tego brakuje. Moja mama nie chce zostawać z Jaśkiem sama. Boi się, że jej by się coś mogło stać ze względu na wiek, a mały musiałby to oglądać. Ale to chyba tylko wymówka. Bo moja mama za bardzo mu na wszystko pozwalała i nadal pozwala. A on jej wtedy broi na potęgę. Sama już chyba nawet wolę go z nią nie zostawiać, bo zauważyłam jak wracam po chwili to on już ma rogi. Ostatnio w ogóle brakuje mu męskiego ramienia i autorytetu w postaci ojca.
Na Wszystkich Świętych Mirek też nie przyjedzie-także bomba! Tylko się pochlastać! Już mi się odechciewa nawet jechać do niego na Święta.
Ale nie o tym dziś. Dziś chciałam napisać, że ja również dopchałam się w sobotę 17 października do koszyka z torebkami Wittchen w Lidlu.
Walka była ostra. Przyjechałam z Jaśkiem o 7.50  i byłam pewna, że tłumu nie uświadczysz! A tu? Jakieś  osób. Myślę sobie- no super! Już mam torebkę. I nawet nie chciało mi się wychodzić z samochodu. Ale potem pomyślałam sobie, że jednak może wyjdę i tylko pójdę i zobaczę chociaż jak te torebki wyglądają. Jak ludzie się pchali w wejściu to nie do opisania. Ja i tak byłam na końcu więc weszłam spokojnie. Spokojnie poszłam za tłumem. Ale zanim doszłam nie było nic! Ani jednej! Ludzie pobrali po 10 sztuk torebek! Jedna pani nawet przyciągnęła męża z koszykiem, który niczym tygrys bronił jej łupów. A ta sobie jakieś pół godziny wybierała. Wzięła kilka sztuk. Resztę odłożyła. Jedni się wymieniali modelami. No i w moje ręce trafiły dwa modele pogardzone przez innych. I zauważyłam dziwną tendencję. Jeśli ktoś odłożył torebkę to gdy leżała nikt jej nie brał. Tak jakby myślał, że jakaś gorsza, bo ją z powrotem odłożyli. Jednak jak ja wzięłam to za chwilę aż dwie panie się chciały wymieniać. Paranoja! No i z dwojga złego wybrałam ten model



Obczajałam na tę bordową, ten sam model. Jednak nie dało rady. Miałam jeszcze w ręku taką czarną jak ta na obrazku na podłodze po prawej stronie. Gruby pasek i niby ok. Jednak za krótki jak dla mnie. A w ręku nie zamierzam nosić. I tylko dlatego wzięłam tę co wzięłam. Jest duża. Jednak martwi mnie ten dość cienki pasek. Ale trudno -zobaczymy! Może zda egzamin. Jeśli tak to w przyszłym roku ustawiam się do bitwy po inne modele. Jest to moja pierwsza tak droga torebka. I pierwsza ze skóry. Wcześniej najdroższa jaką miałam kosztowała 100 zł. Także szał!
A Wy upolowaliście coś?
Ja z początku byłam sceptyczna. Dużo opinii się naczytałam. Jednak ile ludzi tyle opinii! Jedni mówią że te Lidlowskie są gorszej jakości. Jedni, że nawet w salonie może się zdarzyć szajs. Ale wtedy o ile droższy. Także nie wiem. Nie namawiam. Ja spróbowałam i sama ocenię.

sobota, 17 października 2015

Ciągle sama

Hejka!
Nie było mnie znowu długo ale uwijałam się jak w ukropie, żeby dokończyć te prace ogrodowe, które zaplanowałam. Po drodze troszkę innych spraw i jak już codziennie wieczorem mówiłam sobie, żeby napisać coś na blogu zachciewało mi się spać.
No i na świeżo w emocjach czasami nie warto pisać o niektórych sprawach. W tym wypadku czas działa na korzyść.Bo jakbym napisała na "świeżo" o tym co mnie gryzie co drugie słowo by pewnie padało jakieś niecenzuralne słowo.
Otóż jutro idziemy na chrzciny. Idziemy z Jaśkiem. A miało być tak pięknie i miło. M miał przyjechać. Ja już odliczałam dni. Jaś to samo. A w środę dowiedziałam się, że M jednak nie przyjedzie. Nie dostał wolnego, bo jeden facet, który z nim pracuje musiał jechać teraz do Polski. I mimo, że M powiedział o tym wyjeździe już jak przyjechał ostatnim razem to tamten nic nie mówił. Wkurza mnie też, że tamten "dziadek" bo tak go z M nazywamy nie ma małych dzieci, żona dopiero od niego wyjechała, a była tam 2 tygodnie. Nie miał żadnego ważnego powodu dla jakiego mógłby jechać  (no chyba, że nie powiedział). Szef ,M też się wkurzył całą tą sytuacją i powiedział, że jak "dziadek" wróci to sobie tydzień posiedzi bez pracy. Ale jakoś nie wierzę w to. Mają tyle pracy, że na pewno tego nie zrobi. M mógłby też pojechać na siłę. Powiedzieć, że jedzie i tyle. Jednak potem mogłoby się okazać, że nie ma do czego wracać.
Ja jestem wściekła. Ostatnio jest mi ciężko z Jaśkiem. On ma jakieś złe humory, dziwne zachowania. W sensie, że wpada w szał czasem z byle powodu, czasem jak mu czegoś nie pozwolę i wtedy bije, rzuca czym popadnie. Liczyłam na to, że jak przyjedzie M- chociaż na te dwa dni  to mnie choć troszkę odciąży. A nie dość, że mnie nie odciąży to jeszcze sytuacja się pogorszyła. Bo ileż można tłumaczyć małemu chłopcu dlaczego tata nie przyjechał.
Wczoraj M do nas nawet nie zadzwonił wieczorem i przez myśl mi przemknęło, że może jednak nam zrobi niespodziankę i pojawi się rano w domu. Ale rano zadzwonił i powiedział tylko, że zasnął i nie zdążył zadzwonić. A już liczyłam na cud.
Nie wiem jak wyrobię. Trzymajcie kciuki, że nie załamię się nerwowo po jutrzejszym dniu. Buziole!

niedziela, 4 października 2015

Akcja roku

Hej!
Nie było mnie znowu długo. I tak sobie myślałam o tym codziennie żeby napisać. Ale jako samotna matka mam tyle roboty, że nie wiem w co wsadzić ręce
Oburzycie się pewnie o to"samotna". Ale tak się czuję ostatnio. Ciężko mi samej dawać radę ze wszystkim. Jaś się rozchorował. A jeszcze kilka dni temu jak czytałam u Marty o katarze pomyślałam sobie :" O, jak dobrze, że Jaś nie choruje ostatnio" No i wykrakałam. Jaś chory. A jak chory to przylepa mamy. Ciągle chce, żeby go tulić i brać opa. No to noszę, tulę. Boli mnie kręgosłup, ale co tam. Muszę dać radę, bo nie mam na kogo liczyć. Mirek jak był w domu to nie pomagał mi za dużo. Jednak w sytuacji choroby dziecka czy mojej mogłam na niego liczyć. Teraz nie mam nikogo. Wstaję jeszcze dopóki Jaś śpi, czyli o 5-6 rano i idę do obory zrobić co trzeba, żeby potem być z Jaśkiem. No i jest mi ciężko.
Ale to o czym napiszę teraz przebije wszystko. W środę byłam na pogrzebie wujka M. Po powrocie do domu szybko szłam się przebrać i chciałam iść robić swoje. Jednak do pokoju wpadł mój brat Rafał vel Kolgejt i naskoczył na mnie, że mam przyjść, bo geodeta przyjechał wyznaczać działkę.
Zanim podniosłam szczękę z ziemi i przyszłam do siebie on zaczął coś mówić, że przecież mu się należy itp. Owszem sąd zasądził podział spadku po ojcu. Brakowało jednego zdania w umowie darowizny i niestety moja darowizna jest wliczana do spadku ojca. Jednak to nie jest tak, że on sobie wybierze na jakim polu chce dzielić sobie hektary. Tylko musi odbyć się postępowanie spadkowe. Wtedy potrzebny jest rzeczoznawca, który to wyceni i dopiero wtedy oni dostaną swoje części spadku.
Jednak braciszek myślał chyba, że ja jestem jakaś głupia do potęgi i pójdę i tak od ręki dam mu co chce.
Jeszcze głupszy był geodeta,który zgodził się na wydzielenie działki bez aktu własności.
Mój prawnik już złożył zawiadomienie na prokuraturę o popełnieniu przez nich przestępstwa. I będą się martwić. Jak już kiedyś pisałam koniec dobrej i naiwnej Ewy. Kolgejt oczywiście później sapał do mnie ale już niedługo mam nadzieję z nami pomieszka. Mieszka za darmo i jeszcze ciągle jakieś problemy. Tę sprawę też mój prawnik już załatwia.
Czasami już nie mam na to wszystko siły. Jednak jak patrzę na Jaśka śpiącego w łóżeczku, wiem, że dla niego warto walczyć. Nie ważne czy on kiedyś sprzeda to gospodarstwo czy je poprowadzi.

niedziela, 13 września 2015

Jak Kevin sam w domu- ale to nie Święta jeszcze!


Hej!
Od kilku dni a dokładnie od czwartku jesteśmy z Jaśkiem zupełnie sami w domu. Jak wiecie albo i nie Benia się wyprowadziła z Roksaną, Ania w psychiatryku, mamę zawiozłam do jej siostry, bo musi przez kilka dni chodzić do lekarza.Mój brat Holenderski-tak go nazwijmy- to ten co 11 za granicą ciężko pracuje a nie ma nic i mama co ma 800 zł renty bierze mu kredyty. Najpierw na działkę, teraz na dom. Także spoko. Nie, żebym jakoś zazdrosna była. Bo nie chcę, żeby mi ktokolwiek brał kredyt. Jak będę chciała sama wezmę. Tylko wkurwi mnie to, że udaje takiego "świętego", matka to mu chyba ołtarzyk wystawi! Jest murarzem z zawodu- dom stawia mu firma i sam tam nic nie robi. Jedzie z laptopem jak jakiś profesor.Nie wiem od kiedy na budowę z laptopem.?WTF?
Mirek jest już kilka miesięcy za granicą, dokładnie od 22 kwietnia, czyli zaraz 5 miesięcy. No licząc jego powroty to 4 miesiące. I kupił sobie samochód już. Bo tym starym się nie da. Za bardzo jest dobity. A też już objechał Niemcy3 razy. Wysyła kasę mi na życie, gospodarstwo, tam też musi się utrzymać. I nie jest łatwo ani jemu ani mi. Tym bardziej że mamy dziecko. I jak słyszę, że Holenderski ma ciężko i źle. To mnie krew zalewa!  I choćbyśmy nie wiadomo co z Mirkiem mieli, nie wiadomo jacy dobrzy byli. To zawsze będzie ZA MAŁO!
Ja nie wiem już chyba tak mam, że się staram w miłości, małżeństwie, rodzinie, przyjaźni a i tak zawsze czuję, że jestem za mało!
Tak jakbym musiała sobie zasłużyć na szacunek, miłość, przyjaźń. A widocznie nie zasługuję!
Dobrze, że przynajmniej mój syn mnie kocha bezwarunkowo. Jak na razie! I jeszcze!
 Bo może i o jego miłość będę musiała skomleć!
Najgorsze, że w rodzinie M czujemy się podobnie. Jakoś tak.
Coraz poważniej zastanawiam się nad wyjazdem do M., rzuceniem tego w cholerę, nabranie chłodnego dystansu do ludzi i spraw. Może nie już jutro ale kto wie? Za rok? Chciałam kończyć studia tutaj, jednak teraz głęboko się zastanawiam czy jest sens? Po co komuś coś udowadniać? A może warto samej sobie udowodnić? Na studia można przecież też przyjeżdżać. Zobaczymy. Moje serce chwyta coraz więcej rozterek. Może to ta samotność zmusiła mnie do refleksji? I to pozytywnej. Może warto żyć tak jak teraz? Jestem z Jaśkiem sama , oderwana od patologii mojej. rodziny. Nie tęsknię za nikim innym jak za M.

Tu kilka zdjęć. Wiem, że mój ogród dupy nie urywa, jednak uważam, że na te środki jakie w niego wkładam i grom całe moje własne siły oraz moje i tylko moje pomysły to nie jest tak całkiem źle i jak już za kilka lat stanie NASZ DOM to wszystko będzie się jakoś ładniej prezentowało.





































wtorek, 8 września 2015

Jędza

Hej!
Wczoraj cały dzień za kółkiem i z pobudką od 4 rano. Moja siostra Ania, ta która jeszcze ze mną mieszka i najwięcej mi pomaga dostała atak. Mówię atak na to jej zachowanie, bo nie wiem jak nazwać zachowanie osoby chorej na schizofrenię paranoidalną. Otóż okazuje się, że ona od kilku miesięcy nie brała lekarstw. Oszukiwała nas nieźle. Mimo, że już od dłuższego czasu niepokoiło mnie jej zachowanie pytałam czy bierze leki - mówiła zawsze-Tak!
A jednak nie. W nocy nie mogła spać. I natłok myśli, brak snu swoje zrobiły. Płakała na przemian z krzykiem. Siedziała patrząc w jeden punkt, bez jakiegokolwiek kontaktu by za chwilę rozmawiać normalnie. Pogotowie przyjechało, jednak stwierdzili, że nie mogą a nawet nie mają prawa zabrać jej do szpitala, gdyż nie zagraża życiu nikogo ani też swojemu.
Musiałam z nią pojechać do lekarza rodzinnego i ten wystawił skierowanie do szpitala psychiatrycznego w Starogardzie Gdańskim. No to pojechałam. Całą drogę zachowywała się dziwnie. Słyszała głosy mamy, taty. Jakieś omamy. Wyobraźcie sobie jak zasuwałam. Z sercem na ramieniu.
Mój brat, który teraz jest w domu, bo buduje dom na który wzięła mu kredyt mama przyszedł w nocy do mnie i walił na drzwi, że z nią się coś dzieje i poszedł dalej spać. Wychodzi na to, że nie mógł spać i siostra była problemem jaki ja musiałam rozwiązać. Ale ja się pyta na jakiej podstawie? Ja mam swoją rodzinę! I co z tego, że mi czasem zajmie się Jasiem, czy pomoże coś na dworze? Jednak jak widzicie ja będąca taką zołzą musiałam zostawić dziecko i pomóc siostrze.
Jednak najlepszy tekst usłyszałam dziś. Przyszła dziś sąsiadka do mojej mamy i powiedziała, że Jaś tylko z mamą chodzi. A z kim ma niby chodzić? A moja mama na to, że jakby ona miała samych synów to by nie chorowała na depresję przez całe życie.

Wiecie jak się poczułam. Jak ktoś kogo nie powinno być. I mimo, że nie raz już od niej dostałam nóż w plecy to jednakowoż zawsze boli to samo. Ja nie wiem co ja mam jeszcze zrobić, żeby zadowolić osoby, które są dla mnie ważne. Każdy, nie tylko mama, bo teściowa czy osoby z mojej rodziny czy rodziny Mirka traktują mnie jak kogoś -nawet nie wiem jak to nazwać- głupiego. Nie! Naiwnego? Gorszego?
Czasem mam dość! I to są te dni! Teraz zapieprzam sama. Nie wiadomo kiedy Ania wyjdzie. Pewnie za 2 miesiące. Na rower już pewnie codziennie nie pójdę. Bo z mamą nie chcę zostawiać Jaśka. Nie ufam jej. Ciągle jej coś nie pasuje. Nie wiem. Czasami zastanawiam się czy to ona nie ma większej winy w tym co ja teraz muszę przechodzić z rodzeństwem-sądy. Czasem jej nienawidzę.
Powiedziałam sobie, że muszę zmienić podejście do ludzi. Może jak będę wredną zołzą oni zaczną mnie traktować inaczej a nie tylko jako naiwną Ewę.

Miłej nocki kochani!

Chyba sobie zamówię bluzkę z takim napisem i będę zakładać co niedziela.!

piątek, 4 września 2015

Jesień? A może jednak nie?

Hej!
U nas dziś cały dzień padało i postanowiłam że coś tu naskrobię do Was. Nie było mnie długo, ze względu na żniwa i inne prace. Najzwyczajniej chciałam wykorzystać cały dzień maksymalnie jak się dało. A że poświęcam ok 2 godzin dziennie na rower to tego dnia mało zostaje -przynajmniej dla mnie.
Tak, tak. Jeżdżę na rowerze. Z małymi przerwami-w żniwa nie jeździłam i potem jak M pojechał to jakoś tydzień też nie ale staram się jak najczęściej i nawet mi się podoba jak jadę. Jakoś czuję, że jak się zmęczę i spocę to cały stres i nerwy schodzą ze mnie.
Tylko wkurzam się inną sprawą. A mianowicie,mimo że trzymam dietę- w miarę-jem zdrowo i staram się co 3 godziny. I jeżdżę te 20 km dziennie minimum . To moja waga stoi a nawet idzie w górę. Wiem, że nie wagą powinnam się kierować, ale jakoś tak mnie ona demotywuje!

Z nowości w moim życiu to w końcu cieszymy się spokojem w domu. Moja siostra Benia się wyprowadziła z siostrzenicą. Mieszka u mojego brata-tego co mnie podał do sądu. Teraz pewnie oboje będą się motywować na rozprawach przeciwko mnie. Jednak cieszę się, że ona już z nami nie mieszka. Nie płaciła za nic, nawet nie zajmowała się Roksaną zbytnio, nie mówiąc żeby w czymkolwiek nam pomagała. Jedynie umiała się kłócić i mieszać między nami. Nawet Jaśka szkoliła po swojemu. Przez nią i przez Roksanę on nauczył się przekleństw. Jest mały i jeśli nie będzie ich już dłużej słyszał zapomni je.
Wyprowadziły się w poniedziałek a dziś już zauważyłam zmiany w zachowaniu Jasia. Jest spokojniejszy, nie ucieka mi ciągle jak do tej pory uciekał do nich. Mogę kontrolować jego odżywianie- ja nie daję mu słodyczy codziennie zamiast posiłków. A moja siostra jako że chyba chciała być tą dobrą ciocią dawała mu słodycze kiedy tylko do niej przyszedł. Roksana tak samo. A wiadomo, że wtedy ja musiałam się męczyć, żeby mu wcisnąć obiad czy inny posiłek. Teraz chętnie zjada to co mu dam. Słodyczy mu nie bronię, ale traktujemy je jako nagrodę za coś lub jak ładnie zje inne posiłki.
Kolejny plus jest taki, że łazienka wreszcie nie jest ciągle zajęta. Moja siostra potrafiła ją zajmować dwie godziny i nie raz musiałam wychodzić za potrzebą na dwór.
Mimo, że moja siostra nie odpuści mi w sądzie to się cieszę, przynajmniej troszkę odsapniemy. Moja mama też. Bo dzieliła z nią pokój i często musiała wysłuchiwać jej kazań lub wrzeszczenia. Teraz ma spokój.
Aż tak dziwnie się przyzwyczaić do tego luksusu jakim jest spokój.
Jesień nie zawsze musi się zaczynać źle. I mimo, że nie jest to moja ulubiona pora roku to chyba muszę się przekonać powoli do jej piękna i rześkości.
Z innych nowości to jest nadzieja że Jaś polubi robienie grubszej sprawy na kibelek. Dziś zrobił pierwszy raz i skakałam i całowałam go z radości. Wariatka co nie?
Obiecałam mu nawet nowy traktor -stary miał wypadek. Jaś złamał mu koło i już nie da się naprawić. Także jak Młody polubi kibelek to nagroda się należy!


Jakiś czas temu zakupiłam w netto takie fajowe, co prawda plastikowe słoiki ze słomką do picia!
I teraz koktajle smakują o niebo lepiej i jakoś chętniej je robię. No prawie codziennie!
Truskawka, banan, szpinak, kefir

Mój ulubiony smak: mango, melon!Tu jest zielony, bo dodałam zielony jęczmień


Jagoda, truskawka i zielony jęczmień! Ale jagody jęczmień nie przebije!
Jaś nie chciał jak zwykle puścić Mirka gdy ten był tylko 3 dni w domu!I to jeszcze na żniwa!



A tutaj sobie to dzisiaj popijam! Od małża!

Tę piosenkę ostatnio słucham jak nawiedzona! I łzy się często suną do oczu!
Dobrej nocy kochani!




środa, 12 sierpnia 2015

Zdjęciowo

Hej!
U mnie ten tydzień znów intensywny. Mam tyle pomysłów i planów w głowie. A jakoś opornie mi to wszystko idzie. Ale potem zdaję sobie sprawę, że przecież jestem jednak sama i i tak wszystko chyba aż za dobrze ogarniam. Posprzątane, poprane, trawa pokoszona(a trochę jej mam), dziecko głodne i brudne nie goni, ogarniam działkę( ciągle coś nowego wymyślam- realizuję już kolejny pomysł), gospodarstwo też jakoś do przodu, jeszcze nic mi nie zdycha. Także chyba jest dobrze. Tylko ja jako urodzony pestymista chyba tak już mam, że dla mnie zawsze mogłoby być lepiej.
A teraz zdjęcia:
Tak, wiem. Chciałam dobrze. Poprzesadzałam w zeszłym roku lilie, aby były jakoś ładnie rozplanowane na rabacie a tu takie coś. Ale te cebule takie podobne. I dlatego wolę rozsadzać czy przesadzać jak kwitną.

Marta będziesz miała na sumieniu moją grubą dupę! Ty zawsze czymś skusisz!

Mój mały wielki synek ze mną na jagodach. Nic nie zebrał, ale za to smakowało mu jak wyjadał z wiaderka.Wiem, że mnie tu pewnie zrugacie, że jak takie małe dziecko na jagody, w las, kleszcze, żmije i inne. Ale ja od małego szkraba jeździłam na jagody i żyję. 

Nasze borówki amerykańskie. Powinny mieć pełno owoców, a tu kilka tylko na krzaczku, które Jaś zjada na bieżąco, jak zgłodnieje podczas zabaw w piaskownicy. A te małe kupione w tym roku mają pełno owoców, tyle że małe.

Borówki najlepsze z krzaczka!


Moja ukochana lilia! Z takiej miałam bukiet w dniu ślubu. Oczywiście moje są piękniejsze! A ja pachną!


Takie tam śniadanie!
Mój mały przystojniak idzie na basen.Mimo, że na działce nikt go nie widzi to okulary muszą być. Szpan i lans od małego! A co?!
Aronie obrodziły w tym roku dość dobrze, także będzie dżemik.


A tuż koło aronii nad stawem rosną dziko jeżyny. Ja je tylko lekko przycinam żeby nie wlazły za daleko na działkę. Ale uwielbiam je jeść ! I to pod samym nosem takie pyszności. Może nie są jakieś wielkie ale smak?????????To nie to samo co w sklepach
I Jaś też uwielbia!Także zajadamy oboje!
W końcu przesadziłam te lilie i ta jedna się złamała, to wzięłam do domu. Przyszłam po 2 godzinach i normalnie orgazm! Jejciu, jaki to jest zapach!!!! Już długo nie przynosiłam lilii do domu. Alechyba zacznę! Ten zapach mnie upaja! Może znacie jakieś perfumy, które mają w zapachu lilie?Chętnie bym oblookała!

To dobrej nocki kochani!


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Żeby nie jeść wieczorami robię jedzenie

Hej!
Przedwczoraj wpadłam na moim zdaniem genialny pomysł, niczym od Konrada Gacy. Otóż kiedy Dominika Gwit schudła  oglądałam z radością każdą jej wypowiedź. I tam mówiła dużo o pojemnikach z jedzeniem na każdy dzień. Wydało mi się  to śmieszne. Bo skąd mam wiedzieć co będę chciała zjeść jutro? A może najdzie mnie ochota na to czy na tamto?
Jednak gdy przedwczoraj jakaś zła siła zaczęła mnie ciągnąć w stronę lodówki o 23 to postanowiłam pójść za nią. I gdy już otworzyłam lodówkę zdałam sobie sprawę, że nie po to zasuwam tyle na tym rowerze, żeby teraz zjadać loda czy inne świństwo.
I wpadłam na pomysł, że skoro jeszcze nie chce mi się za bardzo spać to wykorzystam tę moją chęć na jedzenie do przygotowania posiłków na jutro. A rano tylko wstanę i gotowe.
Zrobiłam. I co to za oszczędność czasu następnego dnia!
Do tej pory przy Jasiu rano nie zawsze mogę zrobić to co chcę. Bo dziecko różnie się zachowuje. Czasem ma gorszy dzień, czasem marudzi, jest niewyspany. No wiecie. A tak wieczorkiem tylko wszystko zrobię i rano mam czas dla niego. Może dzięki temu i on będzie jadł lepiej śniadania, bo z tym ciężko u niego.
Co Wy sądzicie o przygotowywaniu posiłków dzień wcześniej?Czy to poraniony pomysł? Jak myślicie?

niedziela, 9 sierpnia 2015

Upadam i powstaje

Hej!
Moje wyzwanie lipca już się zakończyło i przyznam się Wam bez bicia, że nie jeździłam codziennie na rowerze. Endomondo pokazuje mi, że 20 treningów, czyli 20 dni. Biorąc pod uwagę, że dopiero zaczynam i że pogoda najlepsza nie była to chyba i tak dobry wynik. Jednak nie poddałam się i jadę dalej. Może w sierpniu będzie lepiej. Zapał jest. Jednak często on staje się słomiany. Mam takie dni, kiedy nie chce mi się nic. Jednak już wiem, że na 300% czuję się lepiej, czuję się świetnie jeżdżąc. Endorfiny czy co? Gorzej z tym moim jedzeniem. W lipcu za dużo sobie pofolgowałam i znów zaczęłam podjadać wieczorami lody czy inne świństwa. Jednak waga ani drgnęła a nawet chyba lekko w górę. I powiedziałam basta!
W szafie czekają super spodnie. A dupa i uda za wielkie! Także trzymajcie kciuki za ten miesiąc.
Od kilku dni znów liczę kalorie i zjadam trochę więcej niż powinnam. Ale znowu po takim rozluźnieniu  muszę stopniowo wracać do mniejszej kaloryczności.
Ale najważniejsze chyba, że mimo upadania wciąż umiem wstać?