Hej!
Mój mąż był w domu 4 dni. Jak przyjechał to nawet nie przeprosił. Dopiero gdy spytałam co ma mi do powiedzenia wydusił z bólem serca:"przepraszam".
Ja nie skakałam z radości że przyjechał, był wręcz lekko zdziwiony moim zachowaniem. Bo wiecie nagle zaczęłam stawiać granice.
I o tych granicach dziś właśnie.
Przez te dni kiedy się do siebie nie odzywaliśmy ja jak zwykle zaczęłam szukać jakiś pomysłów na to aby usprawiedliwić jego zachowanie i w jakiś sposób odnaleźć metodę aby radzić sobie z tym jego zachowaniem. Obejrzałam pełno filmików na Youtubie. I motywatorów i psychologów. I moje małżeństwo tak na prawdę pasuje do dwóch schematów nazywanych w psychologii jako kat-ofiara. Czyli wiecie on się wydziera, ja się bronię a jak nie mam siły płaczę i nasze takie błędne koło się toczy oraz mechanizm dawca-biorca. Czyli schemat powszechny, gdzie kobieta zgadzając się na opiekę nad dziećmi i domem oczekuje od mężczyzny że zapewni jej i dzieciom byt finansowy i bezpieczeństwo. Oraz w tym samym schemacie kobieta wręcz wchodzi w rolę opiekuna i dba o męża, tzn. pilnuje jego badań, kupuje mu ubrania, pomaga załatwić dużo spraw, gdy go nie ma, przygotowuje mu jedzenie w słoiki do pracy, żeby to broń Boże nie umarł z głodu albo nie musiał sobie sam gotować, ogarnia za niego zadania w domu, które on powinien ogarnąć, np. rąbie drzewo. Zapomniałabym jeszcze o najgorszym zachowaniu: zawsze stara się znaleźć wytłumaczenie dla jego zachowania oraz zaprzecza faktom, które są oczywiste, wypiera je ze świadomości, bo przecież on by tego jej nie zrobił, np zdrada. I tak na prawdę po kilku latach funkcjonowania w ten sposób potrzebujemy siebie nawzajem, nie umiemy żyć osobno, boimy się zmian. I tutaj nasuwa się pytanie: to skoro to wszystko można tak łatwo wytłumaczyć za pomocą nauki to czy to jeszcze nazywa się miłość? Widocznie ja mam jakieś dziwne postrzeganie świata i uczuć wyższych.
Mam nadzieję, że ktokolwiek zrozumie moje wywody. I teraz do meritum. Sęk w tym, że aby coś zmienić trzeba zacząć wyznaczać granice w związku, małżeństwie, rodzicielstwie. Moim błędem jest ewidentnie to, że nie umiem tych granic wyznaczać. Ale nie tylko w tych obszarach. Również w kontaktach z innymi ludźmi. I ja się dziwię potem, że przyciągam samych takich ludzi, którzy mnie wykorzystują, jestem im potrzebna, gdy tylko czegoś ode mnie chcą. Bo nie umiem stawiać granic akceptowalnego zachowania, jestem ogólnie za dobra i mylę tę dobroć z naiwnością. Potem płaczę i cierpię.
I dość z tym: powoli się uczę stawiać granice, nie mogę sobie pozwolić na takie zachowania, bo wejdą mi na głowę i jeszcze powiedzą, że to moja wina.
Oby to pomogło....